Viktoria Kofterova (55 l.) razem ze swoim mężem Andrzejem znają się od podstawówki. Razem wybudowali piękny dom w Doniecku i tam mieli spokojnie żyć. Niestety już w 2014 roku ich świat zawalił się po raz pierwszy i musieli zostawić wszystko. Myśleli, że wyjeżdżają tylko na 2-3 tygodnie i uciekli do Kijowa. Z małą walizką i nadzieją, że nie potrzebują zimowych rzeczy, bo za chwilę wrócą do swojego życia. Nie wrócili tam do dziś.
Rodzina Viktorii, została w Kijowie, gdzie przez 8 lat na nowo budowała swoje życie. Założyli sklep ze srebrną biżuterią i kawiarnię. Wiedli spokojne życie. Mieli też swoje miejsce w Buczy, gdzie biznes rozwijał mąż Pani Viktorii.
24 lutego 2022 roku na Kijów spadły pierwsze bomby i wszyscy natychmiast uciekali z bombardowanego miasta. Udało się im opuścić stolicę Ukrainy, ale szybko się okazało, że mieszkanie w Buczy nie jest bezpieczne. Rodzina pani Viktorii w pośpiechu spakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Swój dobytek spakowali w dwie torby i tak udali się nie znając celu swojej podróży.
- Pierwsza myśl, to że jedziemy na zachód Ukrainy, może do Lwowa. Po drodze skontaktowałam się z naszym klientem, pracownikiem ambasady amerykańskiej, który mieszkał w Rzeszowie. Kiedy był w Kijowie, zawsze robił u nas zakupy. Natychmiast kazał nam przyjechać do Polski. Wówczas pierwszy raz usłyszałam nazwę miasta Rzeszów. Tata odwiózł mnie, mojego synka, brata i mamę, na granicę, a sam wrócił z nadzieję, że będzie walczył i że uda mu się z Buczy zabrać duży samochód dostawczy, który kupił dla swojej firmy 7 dni przed wojną. Kiedy jechaliśmy autem obok nas spadały bomby dookoła. Nigdy tego nie zapomnę... Nasz klient, który okazał się aniołem stróżem odebrał nas z granicy, a tata wrócił do Buczy. Najpierw przez miesiąc mieszkaliśmy w domku myśliwskim pod Rzeszowem. Dali nam wszystko: jedzenie, ubrania, pieniądze. Pomogli wszystko załatwić i zaakceptować myśl, że znów nie wyjechaliśmy na 2 tygodnie, że mój syn i brat muszą chodzić do szkoły w Polsce. Na razie musimy tutaj żyć. Początki zawsze są trudne - wspominała Liza Chebotar (36 l.) córka, Pani Viktorii.
Wrócił na Ukrainę. Przerażająca relacja
Pan Andrzej wrócił do Buczy, ale nie wiedział, że to miasto jest już okupowane. Przez kilka tygodni nie było tam gazu, prądu, wody. 55-latek nie miał co jeść, przez ten czas schudł 18 kg. Mężczyzna jest inwalidą i nie ma nogi. Mimo tego, chciał walczyć o swój kraj. Był przekonany, że musi to zrobić.
- Pomagał w organizacji wszystkiego. Pierwsze dni były bardzo trudne i wszystko było prowizorycznie, a w walki włączała się ludność cywilna. Tacie czasem udało się wejść na wieżę strażacką. Tylko tam miał zasięg, wówczas dzwonił do mamy i powtarzał, że żyje. Nie mówił całej prawdy o tym co Rosjanie robią w Buczy. Ukrył swój dostawczy samochód w krzakach pod kościołem, wyjął z niego kable i akumulator, aby nikt go nie zabrał i starał się pomagać. Jednocześnie ciągle prosił Boga o jakiś znak, żeby nim pokierował. W końcu na ulicy podeszła do niego kobieta z dzieckiem i pytała gdzie jest schron. A on jej wskazał schron i potem pomyślał, że to może jest ten znak. Sam też tam poszedł i jak zobaczył co tam się dzieje, to postanowił pomagać tym ludziom. Odpalił wówczas swój samochód i w tym aucie jest 8 miejsc, a on zabrał do Polski z Buczy 22 osoby w tym jedną osobę na wózku inwalidzkim i dwa psy. I tak przyjechali. Jak mama zobaczyła tatę, jak jest chudy, to nie mogła przestać płakać, ale on nie chciał przestać pomagać i ciągle wyjeżdża na Ukrainę. Zawozi tam transport humanitarny i dary- relacjonowała Liza Chebotar.
Pomysł na rękodzieło
Kobiety chciały pracować, jakoś odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Ich dawny klient, a obecny wybawiciel oddał im mieszkanie, które jest w rodzinie i pani Viktoria mieszka tam z 17-letnim synem i mężem.
- Nie znałam języka, nie miałam tutaj nic. Przyjechaliśmy z dwoma walizkami. Moja córka w końcu powiedziała, że przecież w Ukrainie malowałam obrazy , poprawiłam wszystkie prace rękodzielnicze, które kobiety przynosiły do naszego sklepu, żeby je sprzedawać, żebym spróbowała tego na początek. No i zaczęłam oglądać filmy na YouTubie i czytać różne rzeczy i tak powstały pierwsze makramy, potem sówki, anioły- tak bardzo popularne w Polsce. W końcu troszkę wróciłam do tego co robiłam w Kijowie. Biżuteria i dodatki do różnych stylizacji, jak indiańskie pióropusze, maski, czy jakieś specjalnie stworzone artystyczne kompozycje- kocham to. Wkładam w to całe serce i dzięki temu możemy coś tutaj robić i sprzedawać to na jarmarkach- mówiła pani Viktoria.
Liza nie mieszka już z mamą. W Polsce znalazła miłość i razem z partnerem i synem wynajmuje mieszkanie. Młoda kobieta żartowała, że chociaż pochodzi z artystycznej rodziny, to ona tego talentu nie odziedziczyła i zajmuje się wystawieniem i sprzedawaniem tych rzeczy, które stworzy mama w Internecie. Co ważniejsze, 36-latka szkoli też inne Ukrainki i pomaga odnaleźć się im w social mediach. Pokazuje, jak robić wideo i zdjęcia, aby pokazały swoje rękodzieło w jak najlepszym wydaniu.
Pan Andrzej też zapragnął coś robić i kiedy żona oddawała się wiązaniu nitek, by powstały ścienne dekoracje, on odkrył w sobie pasję do tworzenia rzeczy ze skóry. Wycina unikatowe portfele, etui, piórniki i okładki na dokumenty. Żona zajmuje się personalizowaniem tych dzieł. Każdy może mieć portfel z unikatowym napisem, znakiem, obrazkiem, swoim pupilem czy nawiązujący do hobby. Wszytko jest wykonane ręcznie i z najwyższą starannością. Pierwszymi osobami, które kupiły portfele, byli znajomi myśliwi, którzy pomagali rodzinie w Polsce, potem byli kolejni zachwyceni własną twórczością, którzy zapragnęli mieć na portfelu swoje motocykle, czy podpisy. Taki portfel zawsze będzie jedyny w swoim rodzaju i nigdy nikt nie będzie miał drugiego takiego samego.
- Tata chociaż nie ma nogi, to ciągle jeździ na Ukrainę i wozi dary. Cały czas coś pakujemy dla ludzi, którzy walczą o nasz kraj. Tata ciągle ryzykuje. To, że jest kaleką nie pomaga, bo Rosjanie zawsze mogą go wziąć za osobę, która straciła nogę w walce przeciw nim i go zabić. On jednak uważa, że musi tam jeździć i zbierać pomoc- dodała Liza.
Viktoria i Liza ze łzami w oczach opowiadają, jak wyglądała ich ucieczka z Ukrainy. Pokazują zdjęcia z Irpienia i Buczy, które robił pan Andrzej. Mimo to, kobiety ciągle się uśmiechają i starają się normalnie żyć i po raz kolejny budować wszytko od nowa w nowym miejscu. Pani Liza zaznacza, że jej syn już dwa razy obchodził urodziny w Polsce, a ona pokochała Rzeszów i rzeszowianina, z którym mieszka, a pomoc którą otrzymali od Polaków jest dla nich czymś za co zawsze będą wdzięczni.
- Nasz były klient, a obecny anioł stróż zaprasza nas czasem do siebie, dzieli się z nami rzeczami z sadu i warzywami. W ubiegłym roku zaprosili nas na polskie Boże Narodzenie i dali nam śpiewniki z kolędami, abyśmy świętowali z nimi to wówczas poczułyśmy, że mamy tutaj taką drugą rodzinę. Ktoś zaprasza cię do swojego domu, dzieli się wszystkim i jeszcze chce z tobą świętować te tak ważne, rodzinne święta. To jest takie piękne, takie wzruszające, że nie da się tego opisać, ani wyrazić słowami wdzięczności jaką odczuwamy. Wierzę, że Bóg im to wynagrodzi- mówiła poruszona kobieta.
Prace pani Viktorii i pana Andrzeja można obejrzeć na Facebooku i Instagramie pod nazwą Amber Apricot. Ich rzeczami zachwycał się już amerykański ambasador, a rękodzieło powędrowało do Australii, USA, Chin, Japonii, a nawet do Afryki. Unikalne ozdoby do włosów czy personalizowane korale z wełny są niekwestionowanym hitem. Łapacze snów zawsze sprawdzą się jako piękna ścienna ozdoba, którą pani Viktoria może stworzyć w każdej formie i każdym kolorze, a pokój czy biuro może nabrać nowego charakteru, gdy powiesimy w nim ręcznie namalowany obraz przez kogoś, kto pędzel trzyma w ręku od pokoleń. Pani Viktoria i pani Liza chcą sprzedawać swoje rzeczy, by móc pomagać innym. Razem uważają, że każda prawdziwa Pani Domu powinna mieć "bocianowy worek" na reklamówki lub inne drobiazgi, a każda piękna dziewczynka opaskę we włosach przypominającą kwietny wianek. Ciężko się z nimi nie zgodzić, zwłaszcza, że w swoje prace wkładają ogrom serca. Ich dzieła można kupić przez Internet, ale i na różnych rzeszowskich jarmarkach, a każda rzecz kupiona od pani Viktorii i pana Andrzeja to malutki wkład w odbudowę Ukrainy, do której tysiące ludzi pragnie wrócić i niczego nie chce bardziej jak końca wojny.