Chociaż wówczas na trynieckim moście zgromadziło się setki osób, wszyscy wstrzymali oddech. Rozdzierająca serce cisza była przerywana tylko przez płacz i przerażający lament ludzi, którzy w tej ogromnej tragedii stracili najbliższych. Niektórzy stali bez ruchu i patrzyli na wyciągane przez straż auto, w którym wymieszane były ciała ofiar. Inni filmowali, krótki moment kiedy auto wyjeżdżało na brzeg. Trzy lata po tych tragicznych wydarzeniach nie ma w okolicy nikogo, kto by nie pamiętał tego dramatu. Tamto Boże Narodzenie było jednym z najtragiczniejszych w dziejach malutkiej podkarpackiej miejscowości. Pięć młodziutkich iskierek zgasło.
Siostry Anna (†16 l.) i Dominika (†18 l.) oraz ich kuzynka Klaudia (†18 l.) w Święta wyszły z domu, by spotkać się z dwoma kolegami. Niestety, wsiadły do samochodu z mężczyznami będącymi pod wpływem alkoholu. Bogusław (†27 l.) miał we krwi 1,84 promila alkoholu, natomiast Sławomir (†24 l.) 1,81. Prokuratura Okręgowa w Przemyślu, która prowadziła sprawę tego tragicznego zdarzenia, nigdy nie ustaliła, kto siedział za kierownicą w momencie kiedy auto koziołkowało i wpadło do rzeki. Ciała w samochodzie były tak wymieszane, że nie sposób było odtworzyć ostatnie chwile z życia tych młodych ludzi. Wiadomo, że walczyli, chcieli się wypiąć z pasów i uciec z tonącego samochodu, jednak to okazało się niemożliwe. Cały dramat rozegrał się dokładnie o 21.00 w Boże Narodzenie. Właśnie o tej godzinie urwały się sygnały telefonów komórkowych ofiar. Daewoo tico, którym jechali, pogrążyło się w wezbranych nurtach Wisłoka. Wcześniej auto dachowało, mętna, rzeczna breja błyskawicznie wdarła się do środka przez wybite szyby zabierając życie tym młodziutkim ludziom.
- Utonęli - mówiła wówczas Marta Pętkowska, rzeczniczka Prokuratury Okręgowej w Przemyślu, która prowadziła śledztwo w sprawie tragedii w Tryńczy - Żadne z nich nie miało poważniejszych obrażeń - uściśliła prokurator.
W pierwszych dniach 2018 roku, dzień po dniu odbywały się kolejne pogrzeby. Najpierw w ciemnej mogile spoczęły dwie siostry. Dziewczynki w ostatniej drodze miały białe sukienki, niczym aniołki. Chociaż na co dzień chodziły innymi drogami, miały całkiem inne charaktery tego popołudnia wyszły razem. Pochowane w jednym grobie zabrały też rozdarte serca kochających rodziców. Następnego dnia Tryńcza opłakiwała dwóch mężczyzn. Koledzy w ostatnią drogę zabrali ich off-roadowymi samochodami, które jechały w kondukcie pogrzebowym. Dla rodziny Bogusława była to kolejna ogromna tragedia. Kilka lat wcześniej w dyskotece zginął jego brat. Sławomir pochodził z Ubieszyna, ale mieszkał i pracował za granicą. Do Polski wrócił na święta dwa dni przed Wigilią. Rodziny mężczyzn chciały jednego pogrzebu dla dwóch kolegów. Ostatniego dnia pochowano jedyną siostrę wśród kilku braci. Jej pożegnanie odbyło się na końcu, bo z zagranicy przyjeżdżali członkowie licznej rodziny dziewczynki. Wszyscy chcieli pożegnać tą śliczna wesołą iskierkę, którą była osiemnastolatka.
Na pogrzeby przychodziło mnóstwo osób. Mieszkańcy Tryńczy, którzy nie znali młodych ludzi, chcieli zwyczajnie się za nich pomodlić i pożegnać ofiary tej niewyobrażalnej tragedii, która dotknęła wszystkich. W uroczystościach uczestniczyła straż z Tryńczy, a na każdym pogrzebie przed kościołem stali ratownicy medyczni w karetce.
Dzisiaj w miejscu tej ogromnej tragedii stoi duży krzyż. Ciągle tam przychodzą rodziny ofiar i znajomi młodych ludzi, by zapalić znicz i postawić kwiaty. Pamięć o ofiarach jest ciągle żywa. Ania, Dominika, Klaudia, Bogusław i Sławek ciągle żyją w sercach najbliższych. Pamięć o nich jest pielęgnowana, a obok krzyża nad Wisłokiem w Tryńczy nikt nie przechodzi obojętnie.