Żółw żółtolicy, bo takim okazem jest żółwiczka Tutu, która trafiła do przemyskiej Fundacji Ada to podgatunek żółwia ozdobnego z rodziny żółwi błotnych. W Polsce jest to gatunek uznany za inwazyjny. Ujęty w rozporządzeniu Ministra Środowiska z dnia 9 września 2011 r. w sprawie listy roślin i zwierząt gatunków obcych, które w przypadku uwolnienia do środowiska przyrodniczego mogą zagrozić gatunkom rodzimym lub siedliskom przyrodniczym. W związku z tym, wwiezienie do Polski żółwia z tego gatunku wymaga zgody Generalnego Dyrektora Ochrony Środowiska, natomiast przetrzymywanie, hodowla, rozmnażanie, oferowanie do sprzedaży i zbywanie wymaga zgody Regionalnego Dyrektora Ochrony Środowiska.
Żółwie te żyją w większych zbiornikach ze stojącą wodą. Występują w Meksyku, USA, Gwatemali, Belize, Hondurasie, Salwadorze, Nikaragua, Kostaryce, Panamie, Brazylii, Kolumbii, Wenezueli, Indochinach i Japonii. Jednak kilka lat temu żółwie żółtolice były kupowane masowo jako malutkie stworzenie niewiele większe od monety. Dzisiaj te osobniki mają nawet po kilka kilogramów i mierzą około 30 cm. Dla wielu nieświadomych właścicieli jest to problem i wypuszczają takie żółwie na wolność.
Tak postąpiono z Tutu, którą wyrzucono nad wodą, gdzie została złapana na haczyk przez miejscowych wędkarzy. Ci od raz zorientowali, się, że Tutu to żółw egzotyczny i nie można jej zostawić w miejscu, gdzie została "złowiona" bo może zagrażać rodzimym gatunkom zwierząt. Żółwiczka najpierw trafiła do weterynarza, który wyciągnął z jej podniebienia haczyk. Potem została przetransportowana do Fundacji Ada, gdzie weterynarze dokładnie zbadają jej przełyk i sprawdzą co dolega 2,5 kilogramowej pani żółwiowej. Ta, przez nieodpowiedzialność ludzi już nigdy nie trafi do swojego naturalnego środowiska.