10 lat od zabójstwa Madzi z Sosnowca. Rutkowski wspomina matkę morderczynię
Magda miałaby dzisiaj 10 lat, chodziła do czwartej klasy i jak jej rówieśnicy, czekała na nową część serii o Harry Potterze. To się jednak nigdy nie wydarzy, bo została w okrutny sposób pozbawiona życia przez swoją matkę. Dokładnie dziesięć lat temu półroczna Madzia została zabita przez matkę Katarzynę W. - wyrachowaną morderczynię.
To była jedna z najgłośniejszych i najbardziej wstrząsających spraw kryminalnych ostatniej dekady. Śledziło ją 75 dziennikarzy z 70 redakcji. W poniedziałek 24 stycznia, minęło dokładnie 10 lat od zabójstwa małej Madzi z Sosnowca.
Zobacz: Madzia z Sosnowca zginęła 10 lat temu. Co z jej matką? Kiedy Katarzyna W. wyjdzie z więzienia?
Ta sprawa na zawsze zmieniła oblicze mediów, ale także dała popularność Krzysztofowi Rutkowskiemu, który dziś uważa, że to właśnie jego działanie doprowadziło do zatrzymania Katarzyny W. - Myślę, że zrobiłbym tak samo, jak wtedy zrobiłem. Mimo, że to doprowadziło do zatrzymania mojej klientki - mówi Krzysztof Rutkowski w rozmowie z Super Expressem.
Galeria poniżej: 10 lat od śmierci małej Madzi z Sosnowca. Co się dzieje z Katarzyną W.?
„Staram się nie myśleć o najgorszym. Oddajcie mi Magdunię!"
We wtorek wieczorem, 24 stycznia 2012 roku do wszystkich redakcji na Śląsku i w Zagłębiu trafił policyjny komunikat o porwanej w Sosnowcu sześciomiesięcznej dziewczynce. Jej matka Katarzyna miała zostać napadnięta, a dziecko porwane z wózka przy ulicy Lwowskiej w Sosnowcu. Postawiono na nogi cały garnizon, o zaginięciu dziewczynki mówiły wszystkie stacje telewizyjne i radiowe. Zdjęcia dziewczynki były na pierwszych stronach gazet i portali internetowych. Wówczas liczył się czas. Była jednak jedna osoba, której nie zależało na kontakcie z mediami. Katarzyna W., nie chciała się pokazywać, nie chciała skorzystać z żadnej formy oferowanej jej pomocy, na którą przecież zdecydowałaby się każda zrozpaczona matka, której dziecko było w niebezpieczeństwie. O tym, jak wygląda mama Madzi, po raz pierwszy dowiedzieliśmy się podczas konferencji prasowej. Zorganizował ją Krzysztof Rutkowski w Mysłowicach w hotelu "Trojak".
- Kiedy przyjmowałem pełnomocnictwa od Katarzyny, myślałem, że może być coś na rzeczy. I nie pomyliłem się - mówi Krzysztof Rutkowski i dodaje: - Podczas pierwszej rozmowy, miałem już pierwsze sygnały. Zaproponowałem jej ochronę, negocjatorów, którzy mieli by wziąć na siebie rozmowy z porywaczami i koordynowali sprawę. Odmówiła. Odmawiała prawie wszystkiego, co jej oferowaliśmy. Odmawiała każdej pomocy, której się oczekuje w takich przypadkach. Ludzie płacą za to nie małe pieniądze. Katarzyna W., miała to wszystko od nas za darmo.
Czytaj także: Mała Madzia zginęła 10 lat temu. Tak wygląda pobyt jej matki w więzieniu
Katarzyna W. kłamała, że jej dziecko zostało porwane. Wszyscy zastanawiali się, jaki mógłby być powód porwania.
- Jak dotarłem do Sosnowca, wiedziałem, że Katarzyna kłamie. Rozpoczęliśmy bardzo intensywne działania. W piątek wieczorem byliśmy u nich. Od soboty prowadziliśmy działania. We wtorek Katarzyna miała poddać się badaniu wariografem. W środę przyznała się. Akcja była bardzo szybka - zaznacza Rutkowski.
Gdy sprawa wypłynęła, również prokurator, który oskarżał W., nie miał wątpliwości, że Katarzyna jest oszustką. Kilka lat po tym, jak matka Madzi trafiła do więzienia, prokurator Zbigniew Grześkowiak w rozmowie z Marcinem Pietraszewskim z "Gazety Wyborczej" mówił: "Pewnie pan nie uwierzy, ale jak tylko usłyszałem w radiu, że w Sosnowcu ktoś porwał dziecko, w luźnej rozmowie z kolegami z pracy, tak trochę cynicznie rzuciłem, że to pewno jakaś banalna sprawa dzieciobójstwa”.
Zobacz także: Martwa Madzia leżała pod gruzami
Oficjalnie policjanci szukali Madzi, operacyjnie zbierali dowody przeciwko jej matce - Katarzynie W. Młoda kobieta była rozczarowana małżeństwem, o czym pisała w swoim pamiętniku. Nie chciała też dziecka, a gdy dowiedziała się o ciąży, myślała o aborcji. Nie była związana emocjonalnie z Madzią. Prokurator Grześkowiak szykował się do przeprowadzenia eksperymentu procesowego z W., ale nie zdążył, bo wtedy do sprawy włączył się Rutkowski i to jemu Katarzyna wyznała prawdę.
- Ona się bała kontaktu z kamerą, mówiłem jej: "Kasia, zrób ten wywiad. To jest dla Ciebie pomoc". Ona się broniła przed tym. W takich sytuacjach, żadna matka nie broni się przed kamerą, wręcz przeciwnie. Krzyczy do kamery:"Oddajcie mi dziecko!" - przekonuje Rutkowski.
Przyznała się przed kamerą Rutkowskiemu. "Ten kocyk był taki śliski"
Zdaniem Rutkowskiego, Katarzyna W. bała się występów przed kamerą, bo obawiała się pomyłki w przedstawianej przez siebie wersji wydarzeń. To, na co zwraca uwagę Rutkowski, to czas kiedy jeszcze sprawa nie nabrała takiego rozgłosu i rozpędu. Wówczas przed kamerami wypowiadał się tylko Bartek - mąż Katarzyny. - Z pretensją i brakiem empatii powiedziała do mnie: "Masz ten swój wywiad". Tak, jakby mnie na tym zależało, że udzieliła tego wywiadu. To by jeden z sygnałów - wspomina detektyw.
W końcu dochodzi do prowokacji. Matka Madzi najpierw zgodziła się na wariograf, później powiedziała, że nie da rady, bo jest zbyt roztrzęsiona. - W czasie między propozycją badania wariografem, a samym badaniem śledziliśmy różne portale. Również IP W. z jej miejsca zamieszkania. Katarzyna szukała w internecie, jak oszukać wariograf. Wiedzieliśmy, że ona kombinuje. Przecież osoba, która nie ma nic na sumieniu, nie szuka w internecie takich informacji. Jej mąż Bartek poddał się badaniu. Ona zaczęła zachowywać się bardzo nerwowo - kontynuuje.
Biegły stwierdził, że nie jest wstanie przeprowadzić badania, ponieważ W. jest zbyt zdenerwowana. Chwilę później, Katarzyna wróciła do domu. Była uśmiechnięta. Z łyżeczki nie spadło jej nawet jedno ziarenko cukru, którym słodziła herbatę.
- Czyli nie była roztrzęsiona. To było we wtorek. Potem zaatakowałem ja. Na zasadzie, przyznaj się. Trzeba było do niej dotrzeć. Zasugerowanie wypadku było łatwością w jej wypowiedzi, że ona nie jest winna. Ona do samego końca, nie miała poczucia winy. Tę rozmowę trzeba było tak uformować, żeby dać jej sygnał niewinności, a jednocześnie wyciągnąć informacje, że to jednak ona. I to się udało - zapewnia Rutkowski.
Na nagraniu widać, jak W. mówi: "Ona mi się wyśliznęła... Ten kocyk był taki śliski". Śledztwo jednak wykazało, że mała Madzia zmarła, nie na skutek uderzenia głową, a gwałtownego uduszenia. Katarzyna ukryła ciałko Madzi w ruinach w parku w pobliżu ulicy Żeromskiego. Na miejscu śledczy znaleźli niedopałek papierosa i rękawiczki. Później to ten niedopałek ze śladami DNA, był dowodem w sprawie.
17 lutego 2013 roku w Katowicach ruszył proces Katarzyny W.. Sąd skazał ją na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo córki Madzi. W., odwołała się od wyroku. Jednak sąd apelacyjny podtrzymał decyzję sądu pierwszej instancji i podwyższył czas po którym Katarzyna może ubiegać się o warunkowe zwolnienie. Sąd zastrzegł, że kobieta może opuścić zakład, co najmniej po 20 latach. W 2015 roku Sąd Najwyższy oddalił kasację.
Co dzisiaj Rutkowski myśli o Katarzynie W.? - Niewdzięczna dziewucha, kłamczuch. Zasłużyła na to, co ma - kwituje Krzysztof Rutkowski.