14-letni Aleksander od dziecka wychowywał się w Bytomiu. Nie był jednak grzecznym chłopcem i borykał się z wieloma problemami. Jak pisze "Dziennik Zachodni", uciekał z domu, wagarował, obracał się w "patologicznym środowisku". Aż w końcu w sierpniu 2018 roku trafił do Placówki Opiekuńczo-Wychowawczej przy ul. Sądowej 5 w Bytomiu. - Spędził tutaj dwa lata i decyzją sądu został przeniesiony do Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego w Łańcucie. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, tak jak w wielu przypadkach chodziło o ucieczki i postępujący stopień demoralizacji - mówi w rozmowie z "DZ" dyrektor Teresa Głuch. W końcu został przeniesiony najpierw do Policyjnej Izby Dziecka w Katowicach, a potem do Łańcuta, Młodzieżowego Ośrodka Wychowawczego. 3 września poddano go izolacji w związku z koronawirusem. Nie był na nią przeniesiony przez sanepid, to była wewnętrzna decyzja ośrodka, tak "na wszelki wypadek".
To właśnie na kwarantannie rozegrały się dramatyczne sceny. 14-letni Olek spędził zaledwie cztery dni w pokoju ze starszym o rok kolegą. 7 września pracownicy placówki zauważyli, że chłopiec nie daje oznak życia. Po wezwaniu służb, lekarz stwierdził zgon dziecka, a sekcja zwłok wykazała, że w jego przełyku znaleziono kulkę uformowaną z papieru toaletowego. Ktoś mu ją tam wepchnął! Jak się później okazało, zrobił to kolega z kwarantanny, do czego 15-latek przyznał się podczas przesłuchania. - Jest to dla nas ogromny szok. Mam długi staż pracy, ale to pierwszy taki przypadek śmierci, a jak już dowiedzieliśmy się z mediów: zabójstwa - mówi dyrektor Głuch w rozmowie z "DZ". Pogrzeb Aleksandra odbył się w czwartek, 17 września.
Niewykluczone, że 15-latek będzie odpowiadał za swój czyn jako osoba dorosła. O tym zdecyduje sąd. Jeśli tak się stanie, będzie mu grozić 25 lat więzienia. W przeciwnym razie maksymalny wymiar kary to pobyt w ośrodku wychowawczym do czasu ukończenia 21. roku życia.