Mimo upływu lat, wydarzenia z 28 stycznia na trwałe wyryły się na kartach historii i w pamięci mieszkańców Śląska. Tamtego dnia zginęło 65 osób,w tym 10 obcokrajowców, a 170 zostało rannych. Skala tragedii mogła być jeszcze większa, ale część gości znajdujących się w hali wyszła na krótko przed zdarzeniem. W momencie zawalenia się konstrukcji w środku przebywało 700 osób.
Zawalenie hali MTK w Katowicach
Była dokładnie godzina 17:15, trwała wystawa gołębi pocztowych, gdy runęła konstrukcja hali Międzynarodowych Targów Katowickich. Gdy do tego doszło, w środku było 700 osób. Część wyszła tuż przed zawaleniem, ale wielu ludzi zostało uwięzionych pod ruinami. Dramatyczna walka służb ratowniczych trwała wiele godzin!
"W lewej kieszeni miałem zapalniczkę i chciałem zaświecić, gdzie po prostu jestem, a się okazuje, że jakoś nie mogę ręki znaleźć. W pierwszej chwili myślałem, że ta ręka jest urwana, a tak ręka była za mną, bo jest złamana całkowicie. W pierwszej chwili nie czułem bólu tylko pociągnąłem tą rękę do siebie i złapałem. Z daleka widziałem taki jasny punkt. To tak było może z 10 metrów. Czołgałem się."
Nagle huk, zapadła ciemność. Potem zapadła cisza, a później strach i chaos
To była 56. Ogólnopolska Wystawa Gołębi Pocztowych. Kilkudniowej imprezie towarzyszyły targi gołębi, które przyciągnęły na Śląsk wielu hodowców z całej Polski i zagranicy.
Wystawę zorganizowano w oddanym do użytku w 2000 roku pawilonie numer 1, flagowej hali MTK o prostokątnej konstrukcji pokrytej blachą. Hala miała powierzchnię 10 tysięcy metrów kwadratowych, bez problemu mieściła stoiska, we wszystko co niezbędne dla dobrego samopoczucia gołębi.
28 stycznia kończył się drugi dzień targów, chwilę po godzinie 17, niektórych uczestników zaniepokoiło "dziwne zachowanie" metalowej konstrukcji hali. O 17:15, dyspozytorzy telefonów alarmowych odebrali pierwsze zgłoszenie...
To były dramatyczne zgłoszenie, fragmenty nagrań tych telefonów udostępniono później w filmie dokumentalnym TVP1, opowiadającym o tej tragedii. W nagraniach słychać panikę, strach i krzyki ludzi, którzy zostali poszkodowani. Przyjmuje się, że w tamtym momencie w środku mogło znajdować się 700 wystawców i zwiedzających.
Najmniej szczęścia mieli ci, którzy w chwili katastrofy znajdowali się w centralnej części obiektu. Środkowa część dachu runęła jako pierwsza pociągając za sobą resztę konstrukcji. Do dziś fragmenty nagrań z akcji ratunkowej, wywołuj gęsią skórkę na całym ciele. Pierwsi na pomoc poszkodowanym ruszyli ci, którym udało się samodzielnie wydostać spod metalowej konstrukcji, a także pracownicy hali MTK i mieszkańcy z okolicznych domów, a także licealiści, których studniówka miała się odbyć tamtego wieczora w pobliskiej restauracji. Udostępnili salę i jedzenie ratownikom, którzy potrzebowali chwili odpoczynku.
Pierwsze działania ratowników polegały na opanowaniu paniki i udzieleniu pomocy rannym
Na miejscu panowała panika. Ratownicy starali się opanować chaos, udzieli pomocy poszkodowanym i jak najszybciej dotrzeć do tych, co wciąż znajdowali się pod metalową konstrukcją. Niestabilne elementy opierające się o siebie, wyłączyły możliwość użycia ciężkiego sprzętu przez ratowników. By uniknąć niekontrolowanych ruchów rumowiska, które zagrażało życiu uwięzionych, ratownicy używali jedynie piłek do metalu czy poduszek pneumatycznych.
Ci, którzy zostali uwięzieni, wzywali pomocy, lub uderzali o konstrukcję różnymi przedmiotami, w ten sposób dawali znać ratownikom, gdzie się znajdują i że wciąż żyją. Pracę ratownikom utrudniał mróz. Temperatura spadła do - 17 stopni Celsjusza. Przetrwanie nocy w takich warunkach graniczyło z cudem, poszkodowani w większości mieli na sobie lekkie ubranie, odzienie wierzchnie zostało bowiem w szatni.
Wówczas mł. kp. Aneta Gołębiowska, rzeczniczka PSP Katowice, przekazywała w mediach, że ratownicy podzielili halę na sześć sektorów i każdy przeszukiwali kawałek po kawałku.
Czytaj także: 19. rocznica tragicznego wypadku pod Jeżewem. Zginęło 10 maturzystów pielgrzymujących na Jasną Górę
Uwięzieni pod zwaliskiem utrzymywali kontakt telefoniczny z bliskimi, dzwonili na numery alarmowe informując o swoim położeniu. Osoby, które wyciągano z rumowiska segregowano na tych, których stan wymagał natychmiastowego transportu do szpitala, i tych, którym pomocy można było udzielić na miejscu zdarzenia.
W pobliżu hali, strażacy ustawili namioty, w jednym zbierano rzeczy poszkodowanych, w innych utworzono punkty medyczne, a także osobne ogrzewane miejsca z opieką weterynaryjną dla ewakuowanych zwierząt.
Trwała walka z czasem. Ze względu na rozmiar tragedii do pomocy włączono służby spoza województwa. Na miejscu pracowało ponad 100 zastępów PSP, ratownicy górniczy, Polska Grupa Ratownictwa PCK z Bielska-Białej, GOPRowcy, żołnierze, służby porządkowe, zespoły ratownictwa medycznego i grupy poszukiwawcze z psami. Pojawili się także duchowni, którzy kilku osobom udzielili ostatniego namaszczenia. W kulminacyjnym momencie akcji brało udział ponad 1300 osób. W całym regionie ogłoszono mobilizację w szpitalach. Lekarze i pielęgniarki rezygnowali z urlopów. To był jeden z ich najtrudniejszych dyżurów w karierze. Korporacje taksówkarskie za darmo woziły rodziny poszkodowanych spod dworca, do szpitali i na miejsce zdarzenia. Bezpłatną pomoc oferowało także lokalne środowisko prawnicze i psychologowie.
"Uratowałem dziewczynkę, która miała jakieś w graniach 7-9 lat. A potem uratowałem jeszcze takiego starszego pana, który dość ważył sobie. Wyciągnąłem go, a później nie potrafiłem na nogach chodzić. Przestały działać - mówił w "Kurierze 3" Marian Wydra.
Rafał Wałach ratownik medyczny, który był wówczas na miejscu tak relacjonował to, co zobaczył na własne oczy: "Czegoś takiego jeszcze nie widziałem. Krzyki tych ludzi proszących o pomoc, nie mogąc się do nich dostać... Słyszałam krzyki ludzi spod zawalonego dachu. Nie widząc ich słyszałem, że są tam żywi ludzie..."
Ostatniego żywego wyciągnięto z rumowiska po godzinie 22. O 22:15 zarządzono ciszę, by wyłapać najmniejszy nawet szept rannych. Nikt nie odpowiedział. Później wydobywano już tylko ciała. Do godziny 8 rano dnia następnego było ich prawie 60. Przebieg akcji ratowniczej relacjonowano na całym świecie.Ostatnie dwa ciała wydobyto z początkiem lutego, podczas prac rozbiórkowych. W gruzach pawilonu 22 dni przeżyły dwa gołębie. Niektóre ptaki samodzielnie wróciły do swoich gołębników przemierzając nawet kilkaset kilometrów. Ocalały między innymi gołębie z okręgu Gdańskiego.
To największa katastrofa budowlana w historii współczesnej Polski
Po tragedii w Katowicach, ówczesny prezydent Lech Kaczyński ogłosił trzydniową żałobę narodową.
Ustalanie przyczyny katastrofy trwało latami. Ostatecznie wykazano, że do tragedii doszło z powodu błędów konstrukcyjnych i wykonawczych hali, ogromnych ilości śniegu zalegających na jej dachu, a także usterek na przestrzeni poprzednich lat. Z 12 osób objętych aktem oskarżenia, prawomocnie zostało skazanych 7 osób. Tym, którzy byli odpowiedzialni za katastrofę, wymierzono sprawiedliwość po latach. Bruce R., ówczesny prezes MTK, w listopadzie 2019 roku otrzymał półtora roku więzienia.
- Nie ulega żadnej wątpliwości, że oskarżony Bruce R. jest odpowiedzialny za sprowadzenie katastrofy w postaci zawalenia się budowli hali wystawienniczej 28 stycznia 2006 roku. Jego odpowiedzialność wynika z tego, że nie dochował należytej staranności. Jednym z jego obowiązków jako członka zarządu była analiza informacji na temat hali, które do niego docierały. Doskonale wiedział, że trzeba odśnieżać dach hali. Wiedział także, że już wcześniej dach hali się ugiął pod ciężarem śniegu. Informacje o alarmującym stanie budynku były dla niego dostępne. Wiedział też, że przed imprezą dach nie został odśnieżony w całości. W tej sytuacji powinien podjąć decyzję o wyłączeniu z użytku hali – mówiła w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia sprawozdawca Karina Maksym.
Pozostałe osoby skazane w tej sprawie to Ryszard Z., członek zarządu, Adam H., dyrektor techniczny, Grzegorz S., rzeczoznawca budowlany, oraz Adam H., dyrektor techniczny. Skarb Państwa wypłacił rodzinom tragicznie zmarłych po 200 tys. złotych zadośćuczynienia. Tragedia MTK sprawiła, że doszło do ważnych zmian w prawie, dotyczących m.in. kontroli budynków o określonej powierzchni pod rygorem grzywny lub pozbawienia wolności.
Dziś, we wtorek, 28 stycznia 2025 roku, mija 19 lat od tamtych tragicznych wydarzeń.
Źródło: Archiwum "Kurier3", archiwum TVP 3 Katowice, Historie. Ludzie i wydarzenia, SE.pl,
W Niemczech runęła konstrukcja lodowiska, zginęły dzieci
Przed tragedią w Katowicach, 2 stycznia 2006 roku, świat obiegła informacja o tragedii na niemieckim lodowisku w Bad Reichenehall.
Z powodu złego stanu technicznego na łyżwiarzy zawalił się dach lodowiska pokryty grubą warstwą śniegu. Śmierć poniosło 15 osób, w tym także dzieci. Do tragedii doszło tuż przed zamknięciem obiektu. Zarządcy budynku zdawali sobie sprawę z zagrożenia. Tamtego dnia odwołano trening lokalnej drużyny hokeja, zaplanowany na godzinę 16. Mimo to, do tego czasu lodowisko pozostawało otwarte dla innych. Ta tragedia również wywołała dyskusję, na temat odpowiedniego zabezpieczania budynków. Po tym zdarzeniu, gorączkowo podjęto kontrole, które skutkowały zamknięciem wielu obiektów. Z użytku wyłączono hale, stadiony, a nawet delfinarium w jednym z zoo. To właśnie wtedy w Niemczech zrewidowano przepisy dotyczące prawa budowlanego i poświecono więcej uwagi problemowi nie odśnieżania dachów. Miesiąc później, podobnie zrobiono w Polsce, ale nie była to nauka na cudzych błędach.
Polecany artykuł: