„Super Express”: – 21 stycznia pójdzie pan do kina na film o pańskim ojcu?
Adam Gierek: – Zostałem zaproszony na premierę, chyba pierwszą projekcję filmu „Gierek”, do Pałacu Kultury Zagłębia w Dąbrowie Górniczej. Początek seansu w środę o 19:30. Zaprosił mnie na nią prezydent miasta.
– Cieszy pana, że powstał film fabularny o ojcu?
– Oczywiście. Powiedziałbym, że jest to fabularyzowany film historyczny. Nie wszystkie postaci w nim są tak przedstawione, jakim i były. Uważam, że film jest oparty na prawdzie, prawdzie historycznej.
– Pan już wcześniej oglądał „Gierka”. Co się w tym filmie panu nie podobało?
– Tak, widziałem, ale on był jeszcze przedstawiony w surowej wersji, przedprodukcyjnej. Co mi się w nim nie podobało, pyta pan? Może inaczej: co byłoby dobre dla filmu, by w nim było, a czego nie zrobiono?
– To czego, pańskim zdaniem, w nim brakuje?
– To jest film, tak uważam, dosyć kameralny. Owszem, trzyma widza w napięciu, trzyma jego uwagę, tempo w filmie jest szybkie, jest nakręcony wręcz w stylu hollywoodzkim, ale… Ale brakuje w nim scen, nazwałbym je plenerowymi, w których pokazane byłoby, co w tych latach, o których opowiada ‘Gierek”, działo się.
– Bo pewnie budżet był za mały…
– Pewnie tak, każdy film ma swoją ekonomiczną stronę. I z nią twórcy muszą się liczyć. Tempo filmu, jak powiedziałem, jest szybkie. Wydarzenia pokazane są, powiedziałbym, w bondowskim stylu. Jest w nim akcja. Są pokazane te wszystkie intrygi, które wtedy były w kręgach władzy i które są i teraz. Jak w każdej władzy. Teraz i wcześniej. Mimo tego braku scen plenerowych film oceniam pozytywnie. Obawiałem się, że film będzie rodzajem kpiny, coś na wzór opowieści o Nikodemie Dyzmie. Obawiałem się także tego, że film o moim ojcu może być…
– Nadmiernie zmitologizowany?
– O właśnie, tego też obawiałem się. Według mej opinii twórcy „Gierka” trafili w tzw. środek. Uważam, że ten film jest potrzebny.
– Dlaczego jest potrzebny?
– Choćby ze względów historycznych. Minęło już pół wieku, od czasu kiedy ojciec został I sekretarzem KC PZPR. Zgodnie z tym, czego mnie uczono w szkole, historia zaczyna być prawdziwą historią po pięćdziesięciu latach od jakiś wydarzeń. Wtedy pokazuje realia, bez analizy, oceny polityków takiej czy innej opcji. To jest dobre dla młodego pokolenia. Ono teraz o realiach tamtych czasów, w ogóle o PRL, ma narzuconą narrację, na wzór filmu „Miś”. Według niej, z czym oczywiście się nie zgadzam, miało być w tym czasie głupie i śmieszne, naciągane, a na półkach był tylko ocet.
– Przed „Gierkiem” był serial „Pajęczyna” o gierkowskim programie nuklearnym. Tam w rolę ojca wcielił się Andrzej Grabowski. Lepiej, gorzej od Michała Koterskiego w „Gierku”?
– O serialu słyszałem, filmu nie widziałem, chętnie go zobaczę. Tym bardziej, że na temat, który serial porusza, to nieco wiem. Wielokrotnie rozmawiałem z kierującym programem gen. Sylwestrem Kaliskim, także z pozycji naukowych. O tym, może sobie porozmawiamy przy innej okazji…
– OK. Uważa pan, że PRL mogła sobie wyprodukować bombę neutronową bez zgody Moskwy?
– Mogliby pozwolić na to, gdyby prace były wspólne.
– Wróćmy do 2022 r i filmu „Gierek”. Proszę zapomnieć, że Edward Gierek był pańskim ojcem. Proszę spojrzeć na film, jak ktoś, kto Edwarda Gierka widział co najwyżej w telewizji…
– Proszę bardzo, o co pan chce spytać?
– A o to, czy „Gierek” będzie miał wzięcie, czy będzie kinowym hitem?
– Sądzę, że będzie miał oglądalność. Nie sądzę, by do kin poszli przede wszystkim ludzie starsi. Może niektórzy pójdą. Większość jednak nie wybierze się do kina, bo to są ludzie schorowani, a na dodatek mamy czas epidemii. Przydałby się więc dla nich jakiś inny środek przekazu, może telewizja, kablówka?
– Kiedyś w nich będzie pokazywany, co do tego nie mam wątpliwości…
– Mam nadzieję, że tak się stanie. Sądzę, że zainteresowane będzie tym filmem pokolenie 30-, 40-latków, którzy są ciekawi tego, czy tak to było, że zadłużenie po Gierku miały spłacać wnuki? To jest tak propaganda, którą rozpoczęli Jaruzelski z Kanią, a którą – niestety – przejęli rządzący Polską po 1989 r. Ze szkolnych podręczników uczniowie mogą dowiedzieć się, że czasy Gierka, to gigantyczne zadłużenie. O innych stronach tamtych realiów nie wspomina się. Ktoś kto pójdzie na ten film, a wiedzę o latach 70. ma taką, jak podają w szkołach, będzie mógł ją skonfrontować z tym, co jest przedstawione w filmie. Historia, proszę pana, w szkołach powinna być nazwa polityką historyczną. Myślę, że ten film jest swego rodzaju ostrzeżeniem dla obecnych władz odpowiedzialnych za oświatę i edukację, szczególnie dla ministra, którego nazwisko zaczyna się na „Cz”, który chce w historii dokonać selekcji jej, nazwijmy to tak, bohaterów...