Zabili Grzegorza, zrzucając go z mostu. Potem po prostu sobie poszli
Pana Grześka znali w okolicy wszyscy. Choć do pracy się nie garnął i nie stronił od alkoholu, to jednak nikomu nie zagrażał i ludzie mieli o nim raczej dobre zdanie. - To był spokojny człowiek. Owszem, nagabywał Polaków i Czechów, prosił o datki na piwko albo o papierosa, ale był grzeczny, dla nikogo nie był agresywny. Co więcej, nawet niespecjalnie był zdolny, żeby się bronić, o zrobieniu komuś krzywdy nawet nie ma co mówić - opisuje zmarłego jedna z mieszkanek Chałupek. - Ci dwaj, co go mają na sumieniu, już mu nieraz wcześniej przylali. Co on im zrobił? Zabrali mu życie, zniszczyli swoje. Prędko ich tutaj nie zobaczymy - dodaje kobieta.
"Ci dwaj" to Tobiasz B. i jego kolega Jakub K. Też są z Chałupek. Do tej pory mieli na sumieniu jakieś drobne grzeszki, nic poważnego. Tak czy siak, policja miała już wcześniej ich nazwiska w swych notatnikach. Feralnego dnia obaj młodzi ludzie spotkali się w Chałupkach z panem Grzegorzem i razem z nim poszli do Czech. Tam imprezowali. Do tragedii doszło, gdy wracali z Bogumina do swojego miasta.
- Na moście pomiędzy starszym mężczyzną a młodszymi doszło do awantury. W jej trakcie 19 i 20-latek wyrzucili przez barierkę mostu 45-latka. To doprowadziło do jego śmierci - opowiada sierż. sztab. Joanna Wiśniewska, oficer prasowy raciborskiej policji.
Mężczyzna spadł na kamienną podstawę filaru mostu. Obaj jego oprawcy po prostu sobie poszli. Było już późno. Nikt też nie zauważył zajścia, więc nie powiadomiono pogotowia. Rankiem pan Grzegorz już nie żył. Po kilku godzinach od znalezienia ciała obaj młodzi ludzie byli już w rękach policji. Trafili do tymczasowego aresztu pod zarzutem zabójstwa.