Bogdan Arnold urodził się w 1933 roku w Kaliszu. Ale los rzucał nim po kolejnych miastach. Mieszkał z rodziną w Brzegu nad Odrą, potem przeniósł się do Legnicy. Ostatecznie w 1960 roku zamieszkał na stałe w Katowicach. To tutaj szukał pracy. Z wykształcenia był elektrykiem. Prywatnie? Mąż trzech kobiet i ojciec dwóch synów. Niestety, alkohol i sadystyczne fantazje nie pozwoliły na to, by zaznał szczęście w którymkolwiek małżeństwie. - Wyzywał mnie od najgorszych. Wiązał ręce i nogi drutem, a do pochwy wkładał butelki po wódce. Dopiero kiedy mnie upokorzył, osiągał satysfakcję seksualną. Bił mnie, katował, a później przytulał i przepraszał. Wtedy osiągał orgazm - opowiadała jedna z jego żon.
Bogdan Arnold stale odwiedzał kluby nocne w Katowicach. To tutaj rozpoczął swoje "krwawe żniwa". Pierwsza była Maria B. Poznali się w październiku 1966 roku. Pili razem alkohol. Maria zaproponowała Arnoldowi, aby poszli do niego. B. była prostytutką. Zaproponowała 500 złotych za seks. To rozwścieczyło Bogdana, który chciał ją posiąść za darmo. Zdzielił ją w głowę młotkiem kilka razy. Schował ciało do tapczanu. Obmyślał przy butelce przezroczystego trunku, co zrobić dalej. Wymyślił, że poćwiartuje zwłoki Marii. Swój plan zrealizował. Potem zalewał jej ciało chlorem w wannie, palił, a odrąbaną głowę ugotował w garnku.
Czytaj także: Urodziła, ugotowała i zmieliła dziecko maszynką. ROZDZIERAJĄCE historie zabójstw dzieci w Polsce
W przypadku kolejnych kobiet scenariusz był podobny. Tożsamość drugiej ofiary do dziś pozostaje zagadką. Arnold zeznał, że znęcał się nad ofiarą. Bił ją pięściami i batem. Zmuszał do wyuzdanego i ostrego seksu. A potem udusił, miażdżąc krtań pięścią. Ciało rozczłonkował. Część spuścił w toalecie, część chciał rozpuścić chlorem w wannie i we wrzątku.
Bogdan Arnold zamordował potem kolejne dwie kobiety. Stefanię N. i Helgę S. poznał w maju i kwietniu 1967 roku. Obie spotkał los poprzedniczek. Morderca zwabił je do swojego mieszkania przy ul. Dąbrowskiego 14. Tam przez wiele godzin wykorzystywał je seksualnie. Obie udusił.
Fetor zwłok był nie do zniesienia. Milicjanci zobaczyli makabryczny widok
Arnold opuścił mieszkanie. Tułał się po melinach. Lokatorów kamienicy przy ul. Dąbrowskiego zaniepokoił fetor wydobywający się z jego mieszkania. Na miejsce wezwano milicjantów. Zobaczyli makabryczny widok. - Pod parapetem leżały ludzkie zwłoki w stanie daleko posuniętego rozkładu. W łazience stała duża drewniana skrzynia murarska, obita cynkową blachą. W jej wnętrzu ujawniono kilka ciał. Nie mogliśmy określić płci, ani nawet liczby zwłok. W cuchnącej, rozkładającej się ludzkiej tkance ruszały się tysiące larw, poczwarek, owadów. Spod wanny wystawało owinięte w gazetę podudzie. Weszliśmy do kuchni. Na piecu stał garnek. (...) Na powierzchni gara pływała rozgotowana ludzka głowa. Na stole tykał budzik. Obok niego leżał mokry pędzel do golenia. Nie mieliśmy wątpliwości, że tutaj cały czas ktoś mieszkał - cytują protokoły milicyjne Fakty Kaliskie. To właśnie dlatego Bogdana nazwano potem "Władcą Much".
Bogdan Arnold przyznał się do winy. Kara śmierci była nieunikniona
Rozpoczęto intensywne poszukiwania sprawcy. Bogdan Arnold ukrywał się na hałdach w dzielnicy Wełnowiec. 14 czerwca 1967 roku sam zgłosił się na milicję. Przyznał się do zabicia czterech kobiet. Opowiedział o makabrycznych zbrodniach ze szczegółami. Dodał, że jedna z kobiet zdołała uciec. Dlaczego Arnold zabijał? Wszystko wskazuje na to, że był sfrustrowany swoimi nieudany małżeństwami. Do tego był zwyczajnym psychopatą. Sadyzm w postaci gwałtów, bicia, tortur i ostatecznego morderstwa pozwalał mu osiągnąć satysfakcję seksualną. Zaburzenia psychiczne to nie wszystko. Bogdan Arnold był nałogowym alkoholikiem.
W marcu 1968 ruszył proces. "Władca much" został skazany na trzykrotną karę śmierci oraz dożywotnie pozbawienie wolności. Wyrok wykonano 16 grudnia. Arnold nie wyraził skruchy. Przed powieszeniem miał poprosić jedynie o papierosa.