Jacek Jaworek miał zamordować trzy osoby - swojego brata Janusza i jego żonę Justynę (44 l.), a także ich syna - 17-letiego Kubę. Ocalał jedynie 13-letni Gianni. 52-letni sprawca cały czas nie został schwytany przez policję. Pan Tomasz, przyjaciel Jacka, twierdzi że mężczyzna mógł popełnić samobójstwo. - Straciłem przyjaciela - mówi w rozmowie z Super Expressem. Jego zdaniem Jacek przed samobójstwem ukrył się w taki sposób, by nikt nie mógł go odnaleźć. Przyznaje, że nie wierzy w podawane do tej pory wersje motywu zbrodni. W jego opinii nie chodziło o sprawy finansowe. - Jacek czuł się osaczony, atakowany ze wszystkich stron, bez możliwości odreagowania. Radził się, informował mnie o tym. Po interwencji policji Jacek dowiedział się, że może mieszkać w domu, który przepisał braciom ojciec. On pewnego dnia wszedł do niego od tyłu, bo wiedział, jak to zrobić. Zgłoszenie dotyczyło tego, że rzekomo się tam włamał. Policjanci przyjechali na miejsce i dowiedzieli się, że Jacek jest również właścicielem domu. Odstąpili od czynności - mówi mężczyzna a propos konfliktu, który miał wybuchnąć na kanwie sporu o prawa do domu w Borowcach. Jak wynika z jego relacji, w domu tym dochodziło do wymiany drobnych złośliwości. - Odcięto Jackowi gaz, żeby nie mógł się wykąpać. No to wodę w czajniku gotował. Może on im też jakoś na to odpowiedział - relacjonuje pan Tomasz. - Nie było jednak żadnych awantur. Wszyscy winią teraz policję. A przecież gdyby ktoś zgłosił, że on tu biega z bronią, to na pewno by jej szukali. A skoro tego nie było i nie jest to odnotowane, to znaczy, że to nie miało miejsca - dodaje przyjaciel podejrzanego.
Zobacz także: Zabójstwo w Borowcach. Gianni przeżył, bo ukrył się w szafie. "Słyszał, jak matka charczy"
- Gdyby Jacek mógł wyjechać, to pewnie do tego by nie doszło. Granice się pozamykały, druga fala, trzecia fala. Nie mógł wyjechać. Dlatego stał się uciążliwy - dodaje. Zdaniem pana Tomasza, w rodzinie zabrakło rozmowy. Negatywne emocje wzięły górę. - On [Jacek - przyp. red.] nie wierzył, że można to inaczej rozwiązać. Oni [Janusz i Justyna] nie wierzyli, że on może im coś zrobić.
Jak wyglądały wcześniej relacje braci? - Oni się dobrze dogadywali. Jacek jako ten starszy uczył młodszego brata fachu. Janusz się do mamy wrodził, on był bardziej ugodowy, spokojny. Kiedy pracował we Włoszech, dostał w pracy udaru mózgu. W tym szpitalu ledwo go odratowali. Wybuchła wtedy w rodzinie ogromna sensacja. Jacek wtedy spakował się z żoną, zebrał pieniądze, pojechali tam mu pomóc. Zalecenia lekarskie były takie, żeby Janusz nie pracował już tak ciężko. Dlatego wrócili do Polski - mówi pan Tomasz. O Justynie - żonie Janusza - oraz ich synu Kubie, mężczyzna mówi w samych superlatywach. - Umiała gotować, lubiła to robić. Kiedy zmarł mój ojciec, zorganizowała wszystko, pomogła mi. Potrafiła działać bezinteresownie. Z kolei Kuba to "żywe srebro". Było go wszędzie pełno. Był duszą towarzystwa - dodaje.
Panu Tomaszowi zależy, by ta sprawa jak najszybciej się zakończyła. W Borowcach nadal panuje strach. Wciąż mieszkańcom trudno się otrząsnąć po tym, co wydarzyło się w sobotę w nocy.