Brat Tomka konał na oczach lekarzy w sosnowieckim szpitalu. Skandaliczny wyrok! "To żadna kara"
Trzy lata temu Krzysztof (39 l.) przez 12 godzin konał na SORze w sosnowieckim szpitalu. Mężczyznę do szpitala zawiózł brat Tomasz. Z opuchniętą i siną od kolana w dół nogą Krzysztof wszedł na izbę przyjęć jeszcze o własnych siłach, około godz. 10.30. Do szpitala został skierowany w trybie pilnym przez lekarza rodzinnego, który podejrzewał zator.
W szpitalu z badania krwi, jasno wynikało, że mężczyzna ma zakażenie organizmu. CRP wynosiło 300!
Przeczytaj koniecznie: Zgwałcili 16-latkę i porzucili na przystanku. Śląscy "łowcy głów" wytropili gwałciciela w Wielkiej Brytanii
15 lutego zapadł wyrok w sprawie Sławomira Ś., lekarza, który tamtego dnia został wezwany do pacjenta, ale nawet go nie zbadał.
- Spojrzał na nogę brata tylko 10 sekund. Nawet jej nie dotknął, nie zbadał i poszedł - mówi Tomasz Siwecki, brat zmarłego.
Lekarz, Sławomir Ś., został skazany na pół roku pozbawienia wolności w zawieszeniu na rok, a także roczny zakaz wykonywania zawodu. Musi także wypłacić rodzinie odszkodowanie o łącznej wysokości 30 tysięcy złotych.
Ten wyrok jest skandalicznie niski. "To żadna kara"!
– Cieszymy się z tego, że lekarz został skazany. Odebraliśmy sporo telefonów od rodziny i znajomych. Sporo osób gratulowało, że tak się zakończyło. Były też telefony, w których osoby wskazywały, że ten wyrok jest za niski, nieadekwatny do tego, co lekarz zrobił – mówi Tomasz.
Konał przez 12 godzin na sosnowieckim SORze. Kim był Krzysztof?
Krzysztof był kawalerem. Od 10 lat pracował w jednej firmie.
- Bardzo fajny facet, bardzo często do nas przyjeżdżał. Spędzał dużo czasu z moimi synami spędzał czas. Zabierał ich na basen, rowery albo grali razem w gry. Jeździł w góry do Zakopanego. Był spokojny i bardzo lubiany przez kolegów, czy to w pracy, czy na osiedlu. Chwilę przed śmiercią kupił mieszkanie, wyremontował je całe. Niedługo się nim cieszył, parę miesięcy raptem – mówi ze smutkiem brat zmarłego i dodaje. - Za chwilę minią trzy lata od jego śmierci.
Jak tłumaczył się lekarz śledczym?
- Mówił, że ma swoje obowiązki na oddziale. Musiał przeprowadzić amputacje w tym czasie. Został poinformowany o fakcie, że ma pacjenta w takim stanie dosyć wcześniej rano. Prosta rzecz mógł zejść i zbadać brata. Zlecił badanie dopplera i RTG. Na samym końcu około godziny 14 zlecił badanie krwi. Wyniki przyszły godzinę później, czyli po 5 godzinach spędzonych na izbie. Okazało się, że brat ma 300 CRP. Zakażenie organizmu w stopniu bardzo zaawansowanym, ale mimo tego, że wyniki były znane lekarzowi, nie zrobił nic! Pielęgniarki informowały go, w jakim stanie jest pacjent, co się dzieje. Lekarz nie pofatygował się na izbę przyjęć. Dwóch innych lekarzy widziało brata, ale doskonale wiedzieli, że do tego pacjenta przypisany jest lekarz i nie chcieli wchodzić w kompetencje – mówi kończy Tomasz Siwecki.