Wypadek w Gilowicach

i

Autor: kaz Wypadek w Gilowicach. Zginęła ciężarna 36-latka i jej trzyletnia córka

Gilowice: Lekarz wjechał w ciężarną Gosię i jej córeczkę

Kierowca po wyjściu z samochodu miał powiedzieć panu Andrzejowi, by ten dał mu w pysk. Mężczyzna odpowiedział 68-latkowi, że ten zabił mu żonę i dwoje dzieci. Do tego koszmarnego wypadku doszło w październiku 2020 roku na ul. Zakopiańskiej w Gilowicach. - Nie pojmuje jak można jechać rowem melioracyjnym ponad 25 metrów i nie hamować, nie widzieć osoby przed sobą - zastanawia się pan Andrzej. Kierowcy może grozić do 8 lat więzienia.

Zabił ciężarną Gosię i jej córkę Laurę

To miał być zwykły dzień w życiu państwa Rodak z Gilowic. Trzy dni wcześniej Andrzej i Małgorzata po raz pierwszy usłyszeli bicie serca dziecka. Kobieta była przy nadziei. Bardzo się cieszyli. Mieli już w planach przemeblowanie swojego domu. 22 października 2020 roku zmieniło się wszystko. - Jak co dzień Gosia wstała o 6:30. Zeszła do kuchni i przygotowywała śniadanie. Ja w tym czasie spałem z dziećmi. Laurka budziła się o 7 rano, jadła śniadanie i zbierała się do przedszkola. Mimo trzech latek potrafiła wybrać ubrania do przedszkola i się w nie ubrać. Zaczęła tam chodzić od września. W każdy poranek to żona zawoziła córkę. Zostawała tylko do 12 do leżakowania - wspomina tamten dzień mąż kobiety.

Tamto popołudnie spędzali w domu razem w czwórkę. Zjedli obiad i mieli się wybrać na kawę do sąsiadów. W domu została jedynie Rita, najmłodsza córka. Dziewczynką opiekowała się babcia. - Kiedy staliśmy przy bramie sąsiadów, Gosia jeszcze zrywała bluszcz z drzewa. Patrzyła na mnie. Rozmawialiśmy o tym, gdzie chce go posadzić. Dziewczyny miały tyle życia w sobie, pełno energii, emanowały dobrem - wspomina mężczyzna. - Widziałem jak leciał. Impet uderzenia był taki duży, że leciały w powietrzu jak kukły paręnaście metrów, a za chwile ich już po prostu nie było - opowiada Andrzej o momencie wypadku. 68-letni lekarz najpierw zjechał do przydrożnego rowu, potem otarł się o drzewo i wjechał w kobietę z dzieckiem. Ciężarna Gosia zmarła na miejscu. Jej córeczka kilka dni później w szpitalu. Kierowca tłumaczył policji, że chciał ominąć na drodze psa.

- Nie pojmuje jak można jechać rowem melioracyjnym ponad 25 metrów i nie hamować, nie widzieć osoby przed sobą. Laurka miała przecież na sobie różowy polar. On uderzył z pełnym impetem. Auto mknęło w powietrzu, taranowało wszystko przed sobą. To wyglądało tak, że on chce je zabić z czystą krwią i premedytacją, po prostu zabić - uważa pan Andrzej. Jego żona leżała za mostkiem. Gosia była wbita w drzewo.

- Do tej pory pamiętam ten huk. Widziałem, co się stało. Zacząłem ich szukać. Pierwszą znalazłem Laurę, leżała na plecach. Oddychała,  ale była nieprzytomna. Widziałem biegnącą mamę i zacząłem krzyczeć "Laura oddycha, idź do niej, a ja poszukam Gosi". Żona leżała z przodu samochodu. Biegnąc do niej wołałem "Laurka żyje, oddycha". Przytuliłem żonę, by powiedzieć, jak bardzo ją kocham, że karetka już jedzie i żeby mnie nie zostawiała. Widok zakrwawionej żony i oczy patrzące na mnie zostaną aż do śmierci. Tak bardzo chciała coś powiedzieć, nie mogła dusiła się krwią, z ust toczyła się piana, z nosa lała się krew. Ostatnimi siłami patrzyła na mnie i konała patrząc prosto w oczy. Ze wszystkich sił starałem się wyciągnąć ją spod samochodu, nie mogłem, nie mogłem nie mogłem go podnieść - wspomina mężczyzna.

Kierowca wyszedł z auta i powiedział panu Andrzejowi, by ten dał mu w pysk. Mężczyzna odpowiedział 68-latkowi, że ten zabił mu żonę i dwoje dzieci. Sąsiadka zadzwoniła po pomoc. Na miejsce przyjechała policja i karetka pogotowia. Gosia zginęła na miejscu. Razem ze sobą zabrała nienarodzone dziecko. Laura zmarła pięć dni później w szpitalu.

Wypadek w Gilowicach. Jaki wyrok dla sprawcy?

Pierwsza rozprawa odbyła się w czerwcu. Bliscy chcą, żeby Krzysztof S. dostał najwyższy wyrok - 8 lat więzienia oraz brak możliwości prowadzenia pojazdów. Andrzej będzie wnioskował o odebranie praw wykonywania obowiązków za nieudzielenie pomocy i zadośćuczynienie. Tymczasem prawnik sprawcy wypadku chce roku w zawieszeniu na 3 lata oraz po 5 tysięcy odszkodowania. To kpina, patrząc na to, jaki dramat przeżyła rodzina.

- Po wypadku Rita szukała mamy i Laury, w nocy budziła się z płaczem. Ciężko będzie jej wytłumaczyć, co się stało. Idziemy na cmentarz i pokazuje gdzie mama jest i jej siostrzyczka. Kiedy ogląda zdjęcia, całuje je - mówi Andrzej. - Gosia przeczuwała co się stanie. Gdy wróciła z mszy o uzdrowienie z Rychwałdu, kilku tygodni przed wypadkiem mówiła, że zemdlała i obudziła się z płaczem. Wiedziała, że się coś stanie. Była inna. Myślałem, że to przez ciąże. Ale ona przeczuwała, czuła, że coś się stanie. Laura od dwóch tygodni przed wypadkiem budziła się w nocy i mówiła, że się boi. Są takie rzeczy, które ciężko zrozumieć. Babcia w lipcu 2020 roku przepowiedziała wszystko. Ja nie wiem, dlaczego żyję - kończy zapłakany Andrzej.

Kolejna rozprawa odbędzie się 7 września.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki