Wojna przerwała leczenie onkologiczne chłopca
Wszystko zaczęło się od całodobowego telefonu dla osób chorych na raka i ich bliskich prowadzonego przez Fundację Onkologiczną Rakiety. Gdy Rosja zaatakowała Ukrainę, numer ten przerodził się w kontakt kryzysowy dla ukraińskich rodzin, które mają bliskich chorych na raka. Jeden z telefonów dotyczył 11-letniego Rusłana z Połtawy.
Przeczytaj koniecznie: Wojna na Ukrainie. Relacja na żywo: Charków równany z ziemią. Rosyjscy żołnierze płaczą, ich morale niskie
- Rusłan ma bardzo poważnego chłoniaka i ma przerwaną chemoterapię, co w takich sytuacjach jest bliskie wyrokowi. Trzeba jak najszybciej go sprowadzić; próbujemy od kilku dni. Nasze karetki nie mogą tam wjechać. Musieliśmy tak to zorganizować, żeby oni mogli wyjechać – mówiła Magda Sekuła z Fundacji Rakiety.
Czytaj także: Syn Andrija walczy o wolną Ukrainę. "Jestem dumny. Rosja nie ma szans!"
Z pomocą obrony terytorialnej z Połtawy przez Lwów do Katowic
W katowickim biurze fundacji powstał nieformalny punkt kontaktowy z uchodźcami z Charkowa. To właśnie Ukraińcy zorganizowali wsparcie obrony terytorialnej, dzięki czemu Rusłan z mamą Leną transportem medycznym we wtorek dotarł do Lwowa. Stamtąd ruszyli do polskiej granicy w Korczowej. Z kolei z Katowic wyjechała karetka Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach, a także nasza korespondentka Kasia Zaremba.
Przeczytaj koniecznie: Uciekli z Charkowa, nim rozpętało się piekło. 10-letnia Arina: "Chcę, by moja rodzina mogła żyć"
O transporcie medycznym wiedzieli także strażnicy graniczni. Znali odpowiednie numery rejestracyjne. Chłopiec bez kolejki wraz z mamą miał trafić do karetki, która miała zawieźć go prosto do szpitala w Katowicach.
Zamiast w Korczowej trafili do Krościenka. Dramatyczna walka z czasem
Lena i jej syn w drodze do polskiej granicy byli kilkanaście godzin. Niestety okazało się, że trafili na przejście graniczne w Krościenku, a nie jak planowano w Korczowej. Do Krościenka pojechał więc wolontariusz wraz z naszą korespondentką. Odebrali Rusłana z mamą i zawieźli do Przemyśla, gdzie znajdowała się inna karetka katowickiego WPR. Ratownicy Artur Żurek, Marcin Nadolny, Łukasz Fica z dyrektorem WPR Łukaszem Pachem na czele, zaopiekowali się chłopcem i jego mamą. Karetka zabrała chłopca do Katowic. Przed godziną 7 rano w środę, 2 marca, Rusłan dojechał do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka.
Przeczytaj także: Ukraińskie psy i koty ze schronisk trafią do Katowic. Będą je leczyć nieodpłatnie śląskie kliniki weterynaryjne
- Prawie dwa dni byliśmy w podróży. Pochodzimy ze wsi, która nazywa się Nowogregorywka, która leży na granicy Charkowa. Wiedzieliśmy co się tam dzieje. Było słychać wybuchy - mówi Lena, mama Rusłana.
W jaki sposób udało jej się skontaktować z fundacją Rakiety? - We Francji mieszka moja koleżanka i to ona do mnie zadzwoniła i powiedziała, że być może uda nam się pomóc. Mój syn choruje od listopada 2021 roku. Chłoniak to bardzo agresywny nowotwór, bardzo szybko postępuje - mówi Lena. Jak podkreśla, była wstrząśnięta, gdy okazało się, że Rosja zaatakowała Ukrainę. - To był szok, nie wiedziałam co robić. Potem okazało się, że nie ma leków, bo były sprowadzane z Kijowa. Gdy wybuchła wojna, do lekarstw nie było dostępu - wspomina kobieta. Jej rodzina została na Ukrainie. To 15-letni syn i 38-letni mąż. Chłopiec chciał zostać z tatą w domu, w swoim kraju. Mąż, gdy trzeba będzie, stanie do walki w obronie Ukrainy.