Wracały do kraju w niedzielę 27 lipca. Stały lotnisku w Chania w kolejce do odprawy bezbiletowej. Było gorąco, miały na twarzy maseczki. - Roksana zbladła, zaczęło jej się kręcić w głowie i zasłabła. Podniosłam ją, dałam pić, rogalika i wróciła do siebie. Personel lotniska dopytywał, co z nią, tłumaczyłam, że to przez zmiany temperatur, klima i upał itd. Dali Nam bilety, zabrali bagaże do samolotu – opisuje pani Ula. Kiedy jednak miały wejść na pokład, dowiedziały się, że pilot ze względu na bezpieczeństwo pasażerów odmówił im lotu, dopóki Roksana nie zrobi testu na koronawirusa. Na lotnisku nie można było tego zrobić, więc wypakowano ich bagaże, a samolot odleciał.
- Cały wyjazd dbałam o to, żebyśmy unikały pełnego słońca , czapki z daszkiem, kremy z filtrem do ciała - mówi zatroskana mama.
Zaczęło się poszukiwanie szpitala, który zrobi test. Wyniki z wymazu były w porządku, ale z pobranej krwi miały być następnego dnia po południu. A więc taksówka, poszukiwanie hotelu. Wszystko na własny koszt. - Kolejne wyniki były negatywne, ale wtedy musiałyśmy szukać lotu. Opłacić bilet. Wracałyśmy w środę wieczorem – mówi pani Ula i dodaje, że wszędzie były traktowane jak trędowate, musiały trzymać się na uboczu. - Teraz czeka mnie batalia o odzyskanie poniesionych kosztów i kolejne nerwy – kończy matka.