Pod koniec 2020 roku na łamach "Super Expressu" opisaliśmy historię z kopalni Chwałowice, która znajduje się w Rybniku, gdzie kilkaset metrów pod ziemią miało dojść do seksualnej napaści na jednego z górników. "Górnika osaczyło dwóch innych pracowników. Jeden miał go przetrzymywać, drugi – dokonać napaści seksualnej", relacjonował portal rybnik.com.pl. Ta informacja trafiła do działu BHP, a sprawa została skierowana do komisji antymobbingowej, która przesłuchała osoby biorące udział w zdarzeniu. I choć początkowo twierdzono, że pracownik miał być "bity penisem po twarzy", prokuratura badająca sprawę doszła do nieco innych wniosków. Znamy szczegóły! Czytajcie poniżej.
Prokuratura zakończyła śledztwo. W kopalni miało dojść do "symulowania seksu oralnego"
Prokuratura Rejonowa w Rybniku zakończyła śledztwo w sprawie zdarzenia, ale nie znalazła dowodów na to, że w kopalni Chwałowice doszło do molestowania seksualnego. Jak pisze "Dziennik Zachodni", doszło jednak do naruszenia nietykalności cielesnej, a górnik miał symulować z kolegą seks oralny - wbrew jego woli. "W wąskim korytarzu mijał się 35 latek z pracującym tam 33-latkiem. Doszło do pyskówki, agresja rosła. Dziś już żaden nie pamięta, o co poszło. Wiadomo jedynie, że starszy postanowił poniżyć młodszego. W pewnym momencie miał chwycić go za głowę (pracował na klęczkach), a potem symulować seks oralny", pisze "DZ".
Górnicy już się pogodzili. Teraz są dobrymi kolegami
W obliczu całego zajścia prokuratura mogła jedynie poinformować, że poszkodowany może oskarżyć górnika drogą prywatną. Jego motywacją było bowiem upokorzenie, a nie podtekst seksualny. Żart, który przekroczył granice. "Jak udało nam się dowiedzieć, bohaterowie całego zamieszania na długo przed umorzeniem śledztwa dawno się pogodzili, są kumplami z kopalni, więc raczej trudno przypuszczać, że 33-latek będzie chciał teraz ścigać kolegę prywatnie. Zwłaszcza, że ten kopalniany wybryk, dosłownie poniżej pasa, skończył się dla sprawcy poważnymi konsekwencjami dyscyplinarnymi", ustalił "Dziennik Zachodni". Przez jakiś czas sprawca "napaści" pracował na innym stanowisku, miał też niższe wynagrodzenie. Wrócił już jednak do dawnej funkcji.