Interes, dobrze funkcjonujący przez pięć ostatnich lat, stanął na skraju zapaści. Małych klientów jest jak na lekarstwo. Dużych nie ma w ogóle. – Tak źle nie było nigdy. Nie sądziłam, że nadejdzie czas, kiedy będę się zastanawiała, czy przetrwamy. To my utrzymujemy państwo, to dzięki nam są pieniądze na emerytury, renty, na wypłaty dla budżetówki. Nie pozwalają mi pracować, nie dając pomocy! Jestem oburzona, zrezygnowana i bezsilna. Już nawet nie potrafię płakać ani się złościć. Czujemy, że nikt o nas nie dba – skarży się właścicielka pralni.
W tej chwili pralnia nawet nie przynosi pieniędzy potrzebnych na koszty jej funkcjonowania. – Dziennie muszę mieć tysiąc złotych, żeby wyjść na zero. A mam ledwo czterysta. Miałam dziewięciu pracowników, a zostałam tylko z trojgiem. Reszta jest na urlopach bezpłatnych. Ludzie nie będą mieli z czego żyć – martwi się pani Izabela. – Mam osiemdziesiąt procent straty. Osiemdziesiąt procent! Jestem oburzona, że nikt o nas nie myśli. Pozostawili nas samych – dodaje załamana właścicielka.