Lubliniec. Jej synkowie mają trafić do domu dziecka. To przez konflikt z ojcem
Pani Beata drży o los swoich synków, po tym jak sąd w Lublińcu zdecydował, że mają oni trafić do domu dziecka - informuje Onet. Kobieta odwołała się już od wyroku, który zapadł pod koniec grudnia i jest konsekwencją wieloletniej walki o chłopców między nią a ich ojcem. Po rozstaniu obydwojga dzieci zostały z matką, ale ojciec się z nimi widywał. Później chciał to uregulować sądownie, a nawet przejąć nad nimi opiekę, z czego się ostatecznie wycofał. Nie zrezygnował za to z propozycji skierowania byłej partnerki na terapię psychologiczną, a następnie terapii dla całej rodziny. Z kolei pani Beata chciała nadal opiekować się z synkami, choć nie zabraniała im kontaktów z mężczyzną. Sąd postanowił jednak inaczej, opierając się m.in. na opinii biegłej psycholożki.
- Oddanie dzieci do domu dziecka – w przypadku braku porozumienia rodziców – biegła uznała za optymalne rozwiązanie, do którego sędzia się przychyliła. Konkluzja sądu jest taka: dzieci nie są zaniedbane, niedożywione czy pozbawione opieki, rodzice dbają o ich potrzeby. Ale poprzez konflikt rodziców ich dobro jest zagrożone. W ocenie sądu to zachowanie matki doprowadziło do alienacji rodzicielskiej ojca, a trwający ponad trzy lata proces "nie wygasił konfliktu rodziców, a wręcz go zaostrzył" - informuje Onet.
Rodzice chłopców przerzucają się winą. Pomoże Rzecznik Praw Dziecka?
Jak informuje Onet, co prawda sąd w Lublińcu uznał, że to decyzja przejściowa, dopóki matka z ojcem dzieci nie nawiążą "konstruktywnego kontaktu i współpracy", ale kobieta nie wyobraża sobie, by mogła je stracić. Jej zdaniem do takiej sytuacji doprowadził mężczyzna, który nie może się pogodzić, że jego była partnerka związała się z kimś innym i z tym, że synkowie go nie chcą. Ojciec chłopców miał się w dodatku zachowywać niewłaściwie w ich obecności, czyniąc im złośliwe uwagi. W ostatnim czasie, co potwierdza sam zainteresowany, nie ma on zresztą z nimi żadnego kontaktu, "by nie wplątywać ich w konflikt". Z kolei mężczyzna zrzuca winę za zaistniałą sytuację na matkę dzieci i jej bliskich, ale nadal rozważa, czy odwołać się od wyroku. Kobieta postanowiła w międzyczasie interweniować u Rzecznika Praw Dziecka.
- Po wyroku zatelefonowała do mnie asystent rodziny i zapytała, czy przygotowuję już dzieci do pójścia do domu dziecka. Zszokowało mnie. Od MOPS-u oczekiwałam raczej wsparcia i empatii. Cała ta sprawa jest jak zły sen - mówi pani Beata w rozmowie z Onetem.