Dominik K. zginął na rękach własnego ojca w trakcie bójki kibiców
Przypomnijmy, dlaczego Dariusz N. stoi przed katowickim Sądem Okręgowym, i to już po raz drugi. Był poranek, 21 sierpnia 2016 r. Centrum Katowic, okolice dworca kolejowego. Z pociągu wracającego z wyjazdowego meczu w Olsztynie wysiedli kibice katowickiej drużyny. Wśród nich miał być, zdaniem prokuratorów, Dariusz N. Wkrótce on i jego koledzy wdali się w bójkę z kilkoma mężczyznami, wśród których był Dominik K. Chłopak ledwie cztery dni wcześniej ukończył 19 lat. Niestety, w trakcie bijatyki oberwał dwa ciosy nożem. W wątrobę i w okolice serca. Zginął na miejscu, dosłownie na rękach własnego ojca, który został w awanturze ranny.
Nim na miejscu zjawiła się policja, kiboli już nie było. Wkrótce na komendę zgłosili się uczestnicy bójki, ale akurat Dariusz N. przepadł jak kamień w wodę. Jego poszukiwania trwały ponad rok. Wreszcie w październiku 2017 r. mężczyzna został zatrzymany w Hiszpanii. Wpadł podczas ładowania narkotyków do puszek po pulpie pomidorowej. Po przeprowadzonej ekstradycji trafił do Polski.
Wówczas został oskarżony i ruszył jego proces. N. nie przyznał się do winy. Tym niemniej został uznany za winnego i skazany na 25 lat pozbawienia wolności. Lecz to nie był koniec. Obrona Dariusza N,. złożyła apelację. Ta okazał się skuteczna, bo Sąd Apelacyjny uchylił wyrok w całości i nakazał ponowne przeprowadzenie procesu.
Dariusz N. w towarzystwie obrońców pojawił się w gmachu sądu
W poniedziałek, 4 grudnia, jako odpowiadający z wolnej stopy, Dariusz N. pojawił się w towarzystwie swych obrońców w gmachu katowickiego sądu. W rozprawie miało zeznawać kilku świadków. Jednym z nich był Maciej P., "trener sztuk walki", jak stwierdził po krótkim namyśle, pytany o zawód przez sędziego. To człowiek skazany wcześniej za udział w bójce, w której zginął Dominik K. - Nie znam oskarżonego nawet z widzenia - zapewniał. - Nie rozpoznaję też w oskarżonym człowieka, który brał udział w bójce - dodawał Maciej P.
Jego zeznania były krótkie. Na większości pytań P. odpowiadał, że nie wie, nie zna i nie pamięta. Nie potrafił nawet wyjaśnić, dlaczego brał udział w bójce, skoro jak twierdzi, nie zna żadnego z jej uczestników. - Brałem udział w bójce przypadkowo. Była szamotanina, przechodziłem obok i jakoś tak się stało - tłumaczył sędziom.
Dariusz N. wyszedł z sądu, nie chciał być przy zeznaniach kolegów
Po Macieju P. przyszła kolej na innych świadków. Wtedy jednak Dariusz N. postanowił opuścić gmach sądu. - Nie chcę być obecny przy tych zeznaniach. Będą to osoby ze środowiska, z którego się wywodzę - powiedział oskarżony, by po chwili opuścić sąd.
Do końca procesu jest jeszcze daleko. Sąd czeka wciąż na bardzo ważną opinię biegłej, dotyczącą zapisów kamer z systemu monitoringu dworcowego. Ma ona dać odpowiedź, czy mężczyzna w czapce i z bananem w ręku, nagrany przez monitoring 21sierpnia 2021 r., to w istocie Dariusz N. On sam twierdzi, że nie był feralnego dnia wśród kibiców, którzy wracali z wyjazdowego meczu. Specjalnie w tym celu w nowym procesie przeprowadzono kolejny eksperyment z udziałem N. - nagrano go idącego tą samą trasą, którą poruszał się "człowiek z bananem" i tymi samymi kamerami, które wówczas nagrywał materiał filmowy. Opinia miała być gotowa na 4 grudnia, ale biegła poprosiła o dłuższy czas na jej sporządzenie, na co sąd przystał.