Katastrofa lotnicza koło Pszczyny. Tak mogła wyglądać trasa lotu śmigłowca
Do katastrofy śmigłowca doszło w nocy z poniedziałku na wtorek (22/23 lutego). Należąca do Karola Kani maszyna runęła na ziemię nieopodal miejscowości Studzienice, kilkaset metrów od jego zakładu. Jak udało nam się nieoficjalnie ustalić, Karol Kania był na polowaniu na Opolszczyźnie. To właśnie stamtąd wyleciał jego śmigłowiec. Około północy był już niemal na miejscu, ale nie mógł wylądować. Wedle świadków podchodził do lądowania nawet trzy razy! Warunki były bardzo trudne. Gęsta mgła ograniczała widoczność. Eksperci są przekonani, że była to jedna z przyczyn katastrofy. Gdy helikopter runął. mieszkańcy okolicznych budynków usłyszeli huk. Wiadomo, że maszyna zahaczyła o drzewa.
- Wypadek miał miejsce około 300 metrów za lądowiskiem. Wygląda na to, że śmigłowiec przeleciał za lądowisko. To będzie przedmiotem ustaleń - powiedział Jacek Bogatko, ekspert ds. wypadków lotniczych. Dodał, że na razie nie można wykluczyć żadnej wersji wydarzeń. Na ten moment prokuratura milczy na temat przyczyn katastrofy. Śledczy zbierają obecnie materiał. Ze względu na dobro prowadzonego postępowania nie chcą ujawniać szczegółów. Wiadomo również, że sama maszyna była nowa, wyprodukowana w 2020 roku, a zakupiona w styczniu. - To bardzo dobrze wyposażony śmigłowiec z górnej półki - powiedział Bogatko.
Przypomnijmy, że wraz z 80-letnim milionerem, potentatem pieczarkowym w skali kraju i Europy, zginął jego 50-letni pilot Jacek, który miał 15-letnie doświadczenie w lataniu śmigłowcami. Katastrofę przeżyły dwie osoby: 47-letnia Adrianna i 54-letni Grzegorz. Oboje przebywają w szpitalach, gdzie leczą rany.