Choroba zwaliła go z nóg. Wieczorem zaczęło łamać go w kościach. O godz. 3 w nocy obudził go straszny ból – stawów, mięśni. Temperatura skoczyła do 39 st. C. Gorączka nie przechodziła, wiedział, że koledzy z pracy byli zakażeni, pojechał więc do szpitala w Tychach. Stamtąd został przewieziony do Goczałkowice Zdrój, gdzie znajduje się izolatorium dla zakażonych koronawirusem. - Dostałem jednoosobowy pokój. Kiedy źle się czułem, miałem dzwonić. Jedzenie i tabletki zostawiane były na krześle przed drzwiami. Do środka dwa razy dziennie wchodziła pielęgniarka tylko po to, żeby zmierzyć mi temperaturę - opowiada pan Krzysztof.
Jak miał wysoką gorączkę, szedł pod prysznic, żeby się schłodzić. - A przy łóżku postawiłem miskę z zimną wodą, robiłem sobie kompresy. Nie miałem smaku i węchu. Kiedy jadłem banana, czułem tylko, że mielę w buzi jakąś papkę - relacjonuje górnik. Po dwóch tygodniach zrobili u wymazy. Pierwszy wynik wyszedł negatywny, ale powtórzone badanie było pozytywne. Musiał zostać w izolatorium. W odosobnieniu spędził miesiąc.
Polecany artykuł: