W środę, 28 października, o godz. 22:55 policjanci z Katowic otrzymali zgłoszenie, że przy wejściu do kopalni Mysłowice-Wesoła zasłabł mężczyzna. Na miejsce natychmiast wezwano służby, w tym karetkę pogotowia. Ratownicy medyczni podjęli reanimację, lecz - niestety - górnika nie udało się uratować. To jednak nie był koniec piekła, które spotkało jego rodzinę. Zwłoki nie mogły zostać zabrane z miejsca zdarzenia przez błąd w procedurze. - Ratownicy medyczny omyłkowo wpisali w karcie informacyjnej, że do czynności doszło w Mysłowicach. Zmyliła ich nazwa kopalni, która formalnie znajduje się na terenie Katowic, ul. Beskidzka - tłumaczy dla "SE" młodsza aspirant Agnieszka Żyłka z katowickiej komendy policji. - W związku z tym lekarka odmówiła przyjazdu na miejsce. Ratownicy wielokrotnie do niej dzwonili, prosili, informowali o pomyłce. Byli tam nawet osobiście, ale lekarka nie dała się przekonać i stwierdziła, że dla niej wiążące jest to, co jest w karcie informacyjnej, więc nie przyjedzie - dodaje rzeczniczka.
Policjanci przez dziesięć godzin, całą noc, aż do godz. 8:30 w czwartek, 29 października, musieli pilnować zwłok leżących na ziemi. - W końcu zlitował się lekarz z kopalni, który zgodził się wystawić kartę zgonu, czego prawnie nie mogli zrobić ratownicy. O 8:40 zakład pogrzebowy mógł zabrać ciało mężczyzny - mówi mł. asp. Żyłka. Jak ustalił "Super Express", pomocy odmówiła lekarka ze szpitala w Katowicach-Murckach.
W rozmowie z "SE" przedstawiciel zarządu szpitala potwierdził, że wie o sprawie. - Wyjaśniamy okoliczności tego zdarzenia i dopóki tego nie zrobimy, nie chcielibyśmy zajmować stanowiska - usłyszeliśmy.
Polecany artykuł: