Spis treści
- Czekanów. Kierowca dostawczaka potrącił Rajnarda i zostawił go na pastwę losu
- Rajnard wracał do żony na rowerze. Nic nie zapowiadało tragedii
- Krysia opiekowała się mężem tygodniami. Niestety, pan Rajnard zmarł
- Czwórka dzieci, jedenaścioro wnuków. Wszyscy opłakują Rajnarda
- Policjanci proszą o pomoc w poszukiwaniach sprawcy potrącenia. Każda informacja jest ważna
Czekanów. Kierowca dostawczaka potrącił Rajnarda i zostawił go na pastwę losu
Do zdarzenia doszło 2 czerwca 2020 roku, około godz. 16:55, na ulicy Gliwickiej w Czekanowie. Na nagraniu, które za zgodą prokuratury opublikowała policja w Tarnowskich Górach, można zauważyć, jak kierowca białego samochodu dostawczego, jadąc drogą krajową numer 78 z Szałszy w kierunku Tarnowskich Gór, potrącił rowerzystę, który wpadł do rowu. - Kierowca busa zatrzymał się, pobiegł na miejsce zdarzenia, z którego prawdopodobnie zabrał urwane lusterko od samochodu i odjechał, nie udzielając pomocy poszkodowanemu mieszkańcowi Świętoszowic. W październiku 2020 roku, po pobytach w szpitalach, 65-latek zmarł na skutek odniesionych obrażeń - relacjonują policjanci z Tarnowskich Gór. Ofiarą bezdusznego sprawcy okazał się Rajnard Kusz. Ze swoją żoną Krystyną Kusz był w związku małżeńskim od 42 lat. "Dla mnie był najwspanialszy, pomagał sąsiadom, kochał dzieci i wnuków. Był dobrym człowiekiem", mówi w rozmowie z "Super Expressem" zalana łzami kobieta.
Rajnard wracał do żony na rowerze. Nic nie zapowiadało tragedii
To był piękny, czerwcowy dzień. Rajnard wracał z pracy na rowerze, jak miał to w zwyczaju robić. To był jego jedyny środek lokomocji. Wolał przejechać jednośladem kilka kilometrów niż jechać autobusem. Kierowca jadący z dużą prędkością uderzył w niego lusterkiem tak, że mężczyzna przeleciał około trzech metrów i z rowerem znalazł się w rowie. "Zapamiętam tego 2 czerwca do końca życia. Jeszcze mi się po nocach śni. Mąż był u kolegi kostkę brukową wykładać i wracał z Szełszy na rowerze. Ten wariat jechał i potrącił go. Ja się dowiedziałam wieczorem o godzinie 21.30. Zawsze o 17.15 był w domu czekał już na niego obiad. Nigdy mu się nie zdarzyło, żeby gdzieś wstąpić. Zawsze wracał prosto do domu", mówi nam pani Krystyna. Kiedy wybiła godzina 18, a męża nie było, pani Krysia zaczęła się martwić. "Zadzwoniłam do Romka i powiedział mi, że normalnie wyjechał. O 20 zadzwoniłam do córki, razem z zięciem przejechali tą trasą jak wracał. Zgłosiliśmy to na policję. Pozbierali zeznania i powiedzieli, że będą go szukać. Przyjechała wnuczka i zaczęła dzwonić po szpitalach. W Starych Tarnowicach powiedzieli, że przywieźli pacjenta, ale nie ma żadnych dokumentów przy sobie. Z opisu pasowało, że to Rajnard. Był w stanie ciężkim i przewożą go do Sosnowca. Syn, jak jechał o 4 rano, znalazł w rowie rower. Zawiadomił policję", opowiada pani Krystyna.
Krysia opiekowała się mężem tygodniami. Niestety, pan Rajnard zmarł
W Sosnowcu pan Rajnard znalazł się pod respiratorem, a pani Krysia miała kontakt telefoniczny z lekarzami. Po dwóch miesiącach wrócił do domu w ciężkim stanie. Nie potrafił chodzić, samodzielnie jeść. Powoli uczył się wszystkiego na nowo i dochodził do siebie. "Kiedy już chodził, pomyślałam, że wyjdzie z tego. Nawet wyrwał się po bułki do sklepu, prowadząc rower. Przewrócił się, bo dostał wylewu. Znajoma go znalazła. O 6.30 dzwoniła mi, że karetka go zabrała. W szpitalu w Pyskowicach był bardzo niespokojny, pobudzony. Uspakajałam go, żeby mogli zrobić mu TK. Okazało się, że ma krwiaka w głowie i przewieźli go do Bytomia, gdzie przeszedł dwie operacje głowy. Było to na skutek wypadku. To było na początku września. Jeszcze miał operacje na jelita, trychotomię miał zrobioną i sondą był karmiony. To był ciężki czas", wspomina z płaczem pani Krysia. 15 października Rajnard Kusz zmarł w szpitalu.
Czwórka dzieci, jedenaścioro wnuków. Wszyscy opłakują Rajnarda
"Mamy czwórkę dzieci i 11 wnuków. Nazywaliśmy go Felek od dzieciństwa. Ja do męża mówiłam 'dziadek'. On do mnie mówił Krysia, Krysiunia... Nie pozwolił, by mówili do mnie Kryśka albo Krista, zawsze zwracał na to uwagę, bo wiedział, że tego nie lubię", mówi "Super Expressowi" wzruszona pani Krystyna. Wszyscy w rodzinie opłakują Rajnarda. "Wszędzie go widziałam, jak chodzi, to było okropne. Do dzisiaj się nie mogę z tym pogodzić", mówi kobieta. "Jak można tak człowieka zostawić w rowie. Gdyby nie rowerzyści to nie wiem, to nie wiadomo, kiedy by go znaleźli. Tylko dlaczego dopiero teraz nagłośnili tę sprawę", zastanawia się. Do potrącenia doszło 1,5 kilometra od domu. "On przez 10 lat jeździł do Gliwic na rowerze, czy zima, czy lato. Wszędzie na tym rowerze. Nawet do trumny dałam mu rower, taki mały, który dostał kiedyś od kolegi na urodziny, zawsze stał na telewizorze. Dużo jeździliśmy razem na rowerach. Najdłuższą trasę w jedną stronę zrobił ponad 40 km. Był niezastąpiony", mówi pani Krysia. "Ten, kto to zrobił, to nie jest człowiek. Nie zwrócimy życia Rajnardowi, ale sprawca musi ponieść karę za to, co zrobił", dodaje i prosi wszystkich, którzy mogą pomóc w sprawie, o kontakt z policją.
Policjanci proszą o pomoc w poszukiwaniach sprawcy potrącenia. Każda informacja jest ważna
Policjanci proszą o pomoc w odnalezieniu sprawcy tego zdarzenia. "Prosimy o kontakt osoby, które widziały to zdarzenie, dysponują zapisem z kamery samochodowej lub mają informacje mogące przyczynić się do ustalenia sprawcy zdarzenia i identyfikacji pojazdu", apelują funkcjonariusze z Tarnowskich Gór. Z policjantami prowadzącymi sprawę można skontaktować się osobiście lub telefonicznie. Komenda Powiatowa Policji w Tarnowskich Górach mieści się przy ul. Bytomskiej 6, Wydział Kryminalny, pokój 304, tel. 47 85 34 382. Telefon do dyżurnego jednostki 47 85 34 255 czynny całą dobę.