Śmierć przyszła nad ranem

10 lat temu w wybuchu kamienicy zginęła rodzina dziennikarzy. Czas nie uleczył ran

Ten wybuch w Katowicach postawił na nogi wszystkie służby. Było potwornie zimno, a z kamienicy po drugiej stronie wyleciały wszystkie szyby w oknach. Ściana frontowa kamienicy runęła na zaparkowane na ulicy samochody. - Trudno było mi uwierzyć, po tym co widziałem, że ktoś w tym gruzowisku, mógł przeżyć - mówił jeden z ratowników. Pod gruzami kamienicy na ul. Chopina zginęli Dariusz Kmiecik, jego żona Brygida Frosztęga‑Kmiecik, a także ich syn, 2-letni Remik.

10 lat temu doszło do wybuchu kamienicy przy ul. Chopina w Katowicach

23 października 2014 roku, chwilę przed godziną 6 rano, ze snu wyrwał mnie telefon wydawcy: "Słyszałaś wybuch? Nie?! Gdzie jesteś?". To była krótka rozmowa. Zrozumiałam tylko, że doszło do wybuchu w kamienicy przy ulic Chopina w Katowicach. 200 metrów od mojego mieszkania. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co wiedział już wydawca.

Do wybuchu doszło w kamienicy, w której mieszkali dziennikarz TVN Dariusz Kmiecik wraz z żoną, dziennikarką Brygidą Frosztęga‑Kmiecik z TVP, i 2-letnim synem Remikiem. Cała rodzina zginęła pod gruzami.

- Na miejscu byłem niedługo po wybuchu w kamienicy przy ul. Chopina w Katowicach. Tego dnia przypadał akurat mój dyżur w redakcji "Dziennika Zachodniego", więc telefony miałem już bardzo wczesnym rankiem - wspomina dziennikarz Paweł Szałankiewicz.

- Na miejscu ogromne zamieszanie, dużo służb, dziennikarzy, kamer i straszne zimno. Nikt nie wiedział, co się stało, ale już gdzieś się przebijała informacja, że w tej kamienicy mieszkali znani dziennikarze. Widok kamienicy był straszny i po latach muszę przyznać, że trzeba było być naprawdę wielkim optymistą aby wierzyć, że nie będzie ofiar. Oczywiście, nadzieja umierała ostatnia więc wszyscy, a zwłaszcza ci, którzy byli bliżej z rodziną Kmiecików do samego końca wierzyli, że cała rodzina jakimś cudem przeżyje - wspomina dziennikarz.

Tamtego dnia pracowaliśmy z Pawłem wspólnie. Doskonale pamiętam napięcie, przerażenie i słowa, które powtarzaliśmy między sobą dodając sobie otuchy, choć nasze spojrzenia mówiły coś zupełnie innego. Znaliśmy Kmiecików, spotykaliśmy się w pracy i poza nią. Zapewne do końca życia nie zapomnę idących w naszą stronę - dziennikarzy śląskich redakcji - komendantów policji i straży pożarnej. Zmierzając do nas jedynie pokręcili głowami. Wtedy do nas dotarło, że nie przeżyli. Nikt nie zadał żadnego pytania. Łzy popłynęły same, a komendant straży przekazał do wyciągniętych rąk z mikrofonami i dyktafonami, że nie przeżyli.

Do Katowic z Warszawy przyjechała też Kamila Rachwalska, która wybuch w kamienicy relacjonowała wówczas dla Superstacji. - Wiedzieliśmy, że jest wybuch gazu w Katowicach, kolejne tragiczne informacje docierały do nas na miejscu. Najpierw: w kamienicy mogli być ludzie. Już wiedzieliśmy, że czeka nas praca do czasu aż zostaną odnalezieni, być może nawet do rana. Później informacja, że w zawalonym budynku są 3 osoby. Jedna zmarła. Staliśmy w deszczu i przyglądaliśmy się jak strażacy przeszukują budynek cegła po cegle, jak wyrzucają gruz, jak pracuje ciężki sprzęt. Na miejscu pracowali też dziennikarze i reporterzy – z kraju i z regionu - wspomina dziennikarka.

- W ich oczach było widać łzy. Wiedzieli, kto mieszka w tej kamienicy. O tym, że Dariusz Kmiecik, jego żona Brygida i dwuletnie dziecko nie żyją dowiedziałam się w trakcie mojej relacji na żywo. To był bardzo trudny dyżur, relacjonowałam śmierć dziennikarzy razem z ich przyjaciółmi i koleżankami, kolegami z redakcji. Jednocześnie widziałam jak niesamowicie pracują, wszystkie ekipy razem, część w domu Kasi Kapusty, bo mieszkała blisko. My również dostaliśmy zaproszenie na herbatę i jedzenie, żeby na chwilę się ogrzać, odpocząć. Reporter z czasem przyzwyczaja się do oglądania tragedii. Ta przypomniała, że pod grubą skórą jest wrażliwy człowiek - wspomina Rachwalska.

To tragedia, która wciąż wybrzmiewa w głowach wielu mieszkańców Katowic i regionu. Czas nie uleczył ran. Jak ustalono w toku śledztwa, jeden z lokatorów kamienicy celowo rozkręcił elementy instalacji gazowej w swoim mieszkaniu i doszło do eksplozji. Sprawca, którego wytypowali śledczy, nie został przesłuchany, bo zmarł w wyniku odniesionych obrażeń kilkanaście dni po wybuchu. Kamienica przy ulicy Chopina, w której doszło do wybuchu gazu, nie została wyremontowana. Teren został uprzątnięty i wciąż pozostaje ogrodzony. Ruiny wciąż przypominają o tragedii, jak tu się wydarzyła i o tym, że czas nie uleczył ran.

Śledztwo i umorzenie. Winny wybuchu zmarł

Śledztwo w sprawie wybuchu prowadziła prokuratura w Katowicach. Wiele wskazywało na to, że nie był to wypadek. Prokuratura umorzyła śledztwo w 2017 roku. Według śledczych winnym tragedii był sąsiad, który mieszkał piętro wyżej w mieszkaniu nad Kmiecikami. To on miał celowo rozszczelnić instalację gazową w swoim mieszkaniu. Nigdy nie został przesłuchany, nie pozwalał na to stan jego zdrowia. W wyniku wybuchu został poważnie poparzony i zmarł w szpitalu kilka tygodni po wybuchu.

Wybuch gazu w Ścinawie.

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają