Testy na obecność koronawirusa SARS-CoV-2 są bardzo czułe, a to oznacza, że - gdy chodzi o wyniki - część z nich może być "fałszywie pozytywna". Specjaliści z Wielkiej Brytanii, jak podaje Polska Agencja Prasowa, zwracają uwagę na to, że w testach wykrywane są fragmenty martwego już patogenu albo niezdolnego do rozmnażania się, czyli nieaktywnej infekcji, stąd niewłaściwy wynik. Oznaczałoby to, że robienie tego typu testów, które są wykonywane również w Polsce, jest "bez sensu". - Może być wykrywanych więcej przypadków zakażeń niż jest ich faktycznie. Tłumaczyłoby to również, dlaczego wykrywa się więcej zakażeń, a mimo to liczba przyjęć do szpitali jest podobna. Dotyczy to jednak jedynie osób, które są badane, gdyż większość zakażonych nie jest testowana na obecność koronawirusa SARS-CoV-2. Są to zwykle osoby z bezobjawowymi infekcjami, których może być nawet kilkakrotnie więcej niż tych ujawnionych - podaje PAP.
"Większość osób zakażonych koronawirusem może infekować innych przez około tydzień", podaje BBC News, powołując się na najnowsze badania brytyjskich ekspertów. - Po tym okresie, nawet jeśli w ich organizmie jeszcze występuje ten patogen albo jego fragmenty, to nie jest on już zakaźny. Jednak w testach może być wykrywany i wtedy wynik jest wciąż pozytywny - przekazuje PAP.
"Główny autor badań prof. Carl Heneghan z Centrum Medycyny Opartej na Faktach Uniwersytetu Oksfordzkiego wyjaśnia, że wyniki fałszywie pozytywne testów na obecność koronawirusa wynikają z tego, że muszą dać jednoznaczną odpowiedź: tak lub nie. Lepszym rozwiązaniem byłaby technika diagnostyczna pozwalająca określić, że koronawirus nadal wprawdzie występuje, ale nie jest już zakaźny", czytamy w PAP.
Specjaliści wskazują, że nie jest to jednak zadanie proste, ponieważ na całym świecie wykorzystywane są różne odmiany testów. I choć główna metoda jest taka sama, to wciąż jest to kwestia zagadkowa i trudna do zrealizowania.