Sarah Ferguson aktywnie włącza się w pomoc uchodźcom z Ukrainy. W rozmowie z "Dzień Dobry TVN opowiadała o swoich odczuciach na temat trwającej tam wojny. - To mnie bardzo martwi i denerwuje. Kobieta, uciekając, niesie dziecko i musi zostawić swojego męża, partnera, który ma walczyć na wojnie. Odwaga i siła tych kobiet, to coś, co podziwiam - powiedziała w wywiadzie. Niewiele osób wie, że swoją dobroczynną działalność popularna Fergie rozpoczęła dzięki... Śląskowi! - W 1992 r. odwiedziłam Górny Śląsk i stwierdziłam, że chciałabym pomóc dzieciom mieszkającym w tym obszarze, który wówczas był bardzo zanieczyszczony, ze względu na przemysł - wspomina. Poznała wówczas Gabrielę Mercik, niegdyś pracującą na oddziale kardiologii, obecnie mającą własną klinikę estetyczną. Księżna Yorku i śląska lekarka zostały przyjaciółkami. Razem organizują pomoc Ukrainie. Transport już czeka przy granicy.
Po 30 latach Sarah Ferguson wróciła na Śląsk. W piątek, 18 marca, odwiedziła Rudy Raciborskie. Spotkała Ukrainki i ich dzieci, które znalazły dach nad głową w Opactwie Cysterskim. - Nie możemy zapomnieć o małych miastach, które potrzebują wsparcia. Dla mnie największa inspiracją są silne, odważne kobiety ze swoimi dziećmi, które chcą wrócić na Ukrainę. Niestety, wszystko tam zostało zniszczone - mówiła.
Zobacz również: Zagłodzoną Elizkę pokrywały larwy! Pięciolatka zmarła, leżąc w fekaliach. Jest wyrok dla rodziców
W Dąbrowie Górniczej księżna Yorku spotkała się z dziećmi, które trafiły do w Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego dla Dzieci i Młodzieży Niepełnosprawnej. Przyjechały z Charkowa wraz z dwójką nauczycieli. Na Fergie czekało gorące przywitanie. Odśpiewano pieść ku pokrzepieniu ukraińskich serc. - Jestem głęboko poruszona - powiedziała księżna, gdy usłyszała ukraińską pieśń. - Chcę powiedzieć wszystkim, żeby się nie poddawali. Waszą pieść powinni usłyszeć wszyscy - dodała.
Zobacz koniecznie: Przyjął z żoną trójkę uchodźców pod swój dach. Policjant z Tarnowskich Gór ma wielkie serce
Margarita i Jewgienij Duda oraz kilkanaścioro ich podopiecznych uciekło z Charkowa z pomocą ludzi o dobrych sercach. - Ze względu na naszą niepełnosprawność nie bylibyśmy w stanie się sami ewakuować. Wielu wolontariuszy na miejscu w Charkowie nam pomogło. Tej wojny lepiej jest nie widzę i nie słyszeć, więc moja niepełnosprawność paradoksalnie mi pomaga. Muzyka, którą tworze, może pomagać na sercach i na duszy innym ludziom - mówiła nauczycielka z Ukrainy. - Gdy rano wstaliśmy, dowiedzieliśmy się, że wyruszamy. Podróż do Lwowa trwała 25 godzin. Bardzo się dłużyła, ale w końcu przyjechaliśmy do Polski. Wtedy usłyszeliśmy, że szkołę zbombardowano - dodaje jej mąż Jewgienij.
Czytaj również: Uciekli z Charkowa, nim rozpętało się piekło. 10-letnia Arina: "Chcę, by moja rodzina mogła żyć"