Kiedy człowiek znajduje się pierwszy raz pod ostrzałem i (...), to instynkt daje polecenie, żeby stamtąd uciekać. To jest tak silne, że trzeba z tym mocno walczyć. (...) najgorsze jest oczekiwanie, aż ustanie ostrzał, oczekiwanie, żeby przeciwnik dał nam szansę rozpocząć działania. (...) kiedy mamy rannego i (...) trzeba udzielić pomocy, to trochę zapominamy o tych wszystkich niebezpieczeństwach - opowiada Jakub Szczerba, który kilka dni temu wrócił do kraju po kilkudziesięciu dniach pracy jako lekarz polowy.
Był pod Bachmutem i w Zaporożu. - Ściągaliśmy rannych chłopaków z okopów. W czasie ewakuacji udzielana jest im pierwsza pomoc, żeby się nie wykrwawili, potem inne ekipy ewakuują ich do szpitali polowych - relacjonuje. - Kilkanaście transporterów dziennie, a w każdym sześciu, siedmiu rannych, w tym dwóch ciężko. W szpitalu polowym wykonywane są pierwsze niezbędne zabiegi - oczyszczanie ran, amputacje, stabilizacje złamań - opisuje lekarz.
Niebezpieczeństwo było obecne zawsze. - W jednej chwili jest bezpiecznie, w drugiej nadlatuje dron. Zaczyna się myślenie, czy to nasz, czy przeciwnika? Czy zrzuci bombę? Ostrzał następuje w najmniej oczekiwanej chwili. To wojna artyleryjska. Sto ran jest od odłamków, a jedna od kuli. Żołnierz może nawet nie zobaczyć przeciwnika. Ustawi się, gdzie dowódca mu kazał, a chwilę później już nie ma ręki, nie ma nogi... - opisuje Jakub Szczerba.