Sprawa Kamilka poruszyła Polaków, jednak maltretowanych dzieci jest więcej
Jedne są głodzone tygodniami, leżą we własnych odchodach, chodzą po nich robaki. Inne każdego dnia przychodzą do szkoły i przedszkola, jednak dopiero, gdy umierają dowiadujemy się, jak wiele bólu i cierpienia musiały znosić każdego dnia.
8-letni Kamilek z Częstochowy został skatowany, bo zrzucił ze stołu telefon ojczyma. Dawid B., wymierzył mu potworną karę. Najgorsze z możliwych tortur. Polewał chłopca wrzątkiem, rzucił na rozpalony piec węglowy, przypalał go papierosem. Chłopczyk miał także nieleczone złamania kończyn. Przez 5 dni nikt nie udzielił mu pomocy. Gehennę chłopca przerwał biologiczny ojciec Kamilka. Jak później przyznał dr. Andrzej Bulandry, chirurg i koordynator Centrum Urazowego dla Dzieci w GCZD, pod którego opieką był Kamilek w szpitalu, nie były to jedyne urazy, jakie znaleziono u chłopca. Jednak z uwagi na toczące się śledztwo, te kwestie na razie są objęte tajemnicą.
Czy Kamil by przeżył, gdyby zareagowano wcześniej? - Oparzenie przylatujące śmigłowcem, tak naprawdę nie robi na nas wielkiego wrażenia. Wrażenie dopiero zrobiło, jak zobaczyliśmy pacjenta. Oparzenie samo w sobie nie było ciężkie, natomiast było bardzo zaniedbane - mówi w reportażu Radia Katowice, dr Bulandra.
Rany oparzeniowe Kamila były brudne, zaniedbane, podobnie jak on sam. Chłopiec był brudny, odwodniony i głodny, Do szpitala trafił już z rozwijającą się chorobą oparzeniową.
- Jak dowiedzieliśmy się o okolicznościach zdarzenia, to nami wstrząsnęło. Oparzenia powstały w wyniku świadomego działania ojczyma. Widzieliśmy, że są to oparzenia zaniedbane. Początkowo sądziłem, że były to rany spowodowane oblaniem substancją łatwopalną. Okazało się, że to było połączenie gorącej wody plus rozgrzanego pieca. Zaczęliśmy pogłębiać diagnostykę i wykrywać kolejne obrażenia - tłumaczy chirurg.
Jak podkreślał podczas konferencji prasowej, Kamilek nie był jedynym dzieckiem z którym lekarze Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka mają do czynienia. Takich dzieci jest znacznie więcej.
25 procent oparzenia powierzchni ciała jak przyznają lekarze, nie jest duże i dzieci leczone z takimi oparzeniami po kilku tygodniach wychodzą do domów. Jak przekazał dr Bulandra, z Kamilem się nie udało, bo było za późno na rozpoczęcie leczenia. Jego rany były już zakażone, a choroba oparzeniowa rozwinięta. Kamil nie był zdrowym dzieckiem. Jego malutki organizm był wycieńczony.
Maltretowanie dzieci nigdy nie odbywa się w ciszy
Jak podkreślają pracownicy Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka, mają świadomość, któremu dziecku dzieje się krzywda w domu, choć na początku dzieci to ukrywają i ich opiekunowie również.
Jak podkreśla w reportażu Radia Katowice, psycholog dr Justyna Dubiel, w Polsce odnotowuje się rocznie kilkadziesiąt przypadków dzieci zabitych w wyniku maltretowania i to najczęściej przez najbliższych.
- To szara strefa o której się nie mówi. Przypadki, które często nie wypływają na światło dzienne, bo stoją na ich straży różne mity - tabu rodziny, przekonanie, że moja rodzina to moja sprawa. Moje dziecko to kwestia jakby mojej rzeczy, z którą mogę zrobić wszystko, co chcę - podkreśla psycholog.
Nawet jeden klaps może zamienić się w cios śmiertelny lub stać się normą. Dzieci przy osobie, które jest sprawcą agresji - milczą.
- Te dzieci też mają wtłoczone przekonanie, że nie wolno odkrywać pewnych rzeczy przed obcymi, bo grozi coś strasznego. Bo tata trafi do więzienia albo coś innego strasznego się stanie - tłumaczy dr Justyna Dubiel w reportażu Radia Katowice.
Jak podkreślają specjaliści, dzieci często uważają, że to one zrobiły coś złego. Dzieci otwierają się dopiero przy pracowniku medycznym. W GCZD takim dzieciom zakłada się kartę "Niebieskiego Misia". W niej dokładnie jest opisane co się działo, zebrany wywiad od rodziców, od zespołu ratownictwa medycznego czy LPR. Każde rozpoznanie przez personel szpitala, że dziecko może być ofiarą przemocy, jest niezwłocznie zgłaszane na policję.
Jak podkreśla psycholog dr Justyna Dubiel, przemoc wobec dzieci nie dzieje się tylko w rodzinach patologicznych, dzieje się również w rodzinach tak zwanych "przyzwoitych". I jak dodaje, maltretowane dzieci płaczą i krzyczą - To nigdy tak nie jest, że to się odbywa w ciszy.
- Dziecko na początku na pewno płacze, na pewno krzyczy, bo go boli. Krzywdę robi mu najbliższa osoba. Nie ma możliwości, że nie próbuje się uratować przed tymi ciosami, przed kolejnymi razami - mówi w reportażu radiowym Agnieszka Lesiak, pielęgniarka z GCZD w Katowicach. To między innymi ona opiekowała się 8-letnim Kamilkiem w szpitalu.
Kamilek też uciekał. Jednak zawsze był odwożony do swojego oprawcy.
Niestety, takich dzieci jak 8-letni Kamil z Częstochowy jest znacznie więcej. W galerii poniżej tego tekstu prezentujemy ICH historie.