W poniedziałek (05.02.2024) ok. godz. 13 do sklepu spożywczego przy Kołłątaja wbiegła nagle przerażona 12-letnia Helenka. Była bosa, niekompletnie ubrana. Krzyczała, że się pali, a Eryk został w środku. Błagała o pomoc. Tuż za nią do sklepu wbiegł Igorek, 7-letni braciszek Heleny. Brakowało najmłodszego - Eryka. Maluch nie zdołał sam opuścić płonącego mieszkania. Został w środku szalejącej pożogi.
Sąsiedzi ruszyli na pomoc. Ktoś wybił szybę w oknie, by przez nie dostać się do pokoiku, gdzie miał być chłopiec. Niestety ogień był zbyt duży. - Nie dało się tam wejść. Czarny dym, ogień. Nie dało się tam wejść - powtarza jeden z mieszkańców, który próbował wyciągnąć chłopczyka.
Po kilku minutach pod budynkiem byli strażacy. To oni wyciągnęli z mieszkania Eryka. - Strażacy w jednym z pomieszczeń znaleźli nieprzytomnego 4-letniego chłopczyka, którego przekazali załodze karetki pogotowia ratunkowego. Niestety, pomimo prowadzonej reanimacji, dziecko zmarło. Prawdopodobnie zatruło się gazami pożarowymi - informuje kpt. Sebastian Karpiński, oficer prasowy siemianowickich strażaków.
Gdy wybuchł pożar w mieszkaniu nie było nikogo dorosłego. Anna G., matka dzieci wybrała się wraz z partnerem Patrycjuszem K. do urzędu pracy. Nie było ich kilkadziesiąt minut, ale to wystarczyło, doszło do tragedii. - Ze wstępnych ustaleń wynika, że źródło pożaru znajdowało się w pomieszczeniu, z którego potem wyniesiono najmłodszego chłopca. Zabezpieczyliśmy tam zapalniczkę. Starsze rodzeństwo było w innym pokoju. Próbowało pomóc 4-latkowi, ale przeszkodził w tym rozprzestrzeniający się ogień. Trwa postępowanie wyjaśniające w tej sprawie - opowiada Tatiana Lukoszek z policji w Siemianowicach Śl.
Sąsiedzi mówią, że to niestety sam mały Eryk bawił się ogniem w pokoju i mógł przyczynić się do powstania ognia. - Zapalił materac czy pościel na piętrowym łóżku. Zamiast od razu uciec, schował się w szafie. Pewnie się bał, że przyjdą rodzice dostanie lanie - twierdzi jeden z pobliskich mieszkańców.