2-letni Mareczek zmarł 17 maja. 31-letnia Magda miała tego dnia zadzwonić do swojego konkubenta i opowiedzieć mu o tragedii. To Damian zadzwonił po karetkę.
- Ja dzwoniłem po pogotowie i reanimowałem przez godzinę dziecko, a sąsiedzi to niby widzieli. Jak oni to mogli widzieć? Wszyscy kłamią. Co chwilę zmieniają wersję wydarzeń i bzdury gadają. Ta sprawa mnie k***a przerasta. Magda zadzwoniła do mnie, byłem w pracy, nie wiem, może w szoku. Przyjechałem do domu i ratowałem syna - mówi Damian.
2-letni Mareczek z Mysłowic nie żyje. Matka Magdy w rozpaczy: "Ona tego nie zrobiła!"
Czytaj także: Magda pisała, że "rodzina jest najważniejsza". Potem miała udusić dwuletniego synka
- Nie był u nas nawet psychologa, nikt nam nie pomógł - zarzuca organom ojciec Mareczka.
W winę Magdy nie wierzy także zrozpaczona matka kobiety. - Ona tego nie zrobiła! Ona nie zabiła! Moja córka jest fajną dziewczyną. Ona kochała swoje dzieci i dbała o nie - mówi pani Krystyna.
Przypomnijmy: tragedia rozegrała się 17 maja. Według relacji rodziny, 31-letnia Magdalena miała zostać zaalarmowana przez starszego syna, że coś się stało 2-letniemu Mareczkowi. Kobieta zadzwoniła do swojego konkubenta i to on wezwał na miejsce pogotowie. Lekarz stwierdził zgon chłopca. Początkowo wydawało się, że nastąpił on z przyczyn naturalnych. Jednak śledczy nabrali wątpliwości. Jak wynika z nieoficjalnych ustaleń, dziecko mogło zostać uduszone.
To niejedyne dziecko 31-letniej kobiety, które zmarło. Kilka lat wcześniej jedno z czterech dzieci kobiety miało umrzeć z przyczyn chorobowych, jednak w świetle nowych dowodów, prokuratura ponownie ma przyjrzeć się również tej sprawie.