Wielu wolontariuszy. Święcą po oczach żółtymi kamizelkami. Ktoś podjeżdża do samochodu wózkiem supermarketowym. Po pięciu minutach jest wypełniony po brzegi. Do punktu wydającego napoje i zupki kolejki długiej nie ma. Wkrótce ma nadjechać pociąg z następnymi przybyszami z Ukrainy. Przy tunelach prowadzący do peronów i z peronów wyczekują pary mieszane. Mężczyzna i kobieta. W dłoniach trzymają wielkie kartki: JW.ORG. To świadkowie Jehowy. Czekamy na swoich braci – wyjaśniają. Nie potrafią powiedzieć, ilu braci w wierze już przejęli pod swoją opiekę. Wielu – odpowiadają zdawkowo. Funkcjonariusze ochrony dworca, wsparci o barierkę, obserwują dworzec. Dużo, dużo ludzi. Chociaż dwa dni temu było ich znacznie więcej. Taki tłok to raj dla kieszonkowców. Oni nie mają skrupułów, okradną każdego, gdy tylko to jest możliwe – nie kryje ochroniarz. Znana firma o globalnym zasięgu kawy za friko nie daje. Tam, w namiotowym miasteczku, tak je tu nazywają, do garkuchni czasem jakiś bezdomny wejdzie. Nie wygonią go z namiotu. Też taki lekkiego życia nie ma.
Na brak zajęcia nie narzekają ratownicy z punktu medycznego Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach. Mają ogląd na całą halę. Punkt działa na okrągło, przez całą dobę, od początku, odkąd dworzec stał się kropką na mapie podróży uchodźców, punktem przejściowym na drodze do celu. Ratownicy pomagają kilkudziesięciu osobom dziennie. Rekord: ponad 100 osób, którym udzielili pomocy. Kilka przypadków, w których potrzebna była interwencja chirurga. Na taką okoliczność mają karetkę transportową. Do punktu zaglądają przeziębieni, wychłodzeni, wysokociśnieniowcy, niskociśnieniowcy. Wielu z nich uważało, że taki punkt to jednocześnie apteka. Gdy trzeba im leku receptowego, ratownicy odsyłają do lekarza POZ. Z komunikacją z uchodźcami różnie bywa. Ci z Zachodniej Ukrainy sporo po polsku pojmują. Ci ze Wschodniej – a tych teraz jest coraz więcej – odwrotnie. A tłumaczy nie starcza. Ratownicy czekają na falę uchodźców z terenów objętych walkami. Już kilka razy trafili im się pacjenci z zabrudzonymi ranami. Skierowali ich do szpitali.
Tuż za beczkowatymi namiotami, swój punkt mają lekarze-weterynarze z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii. Szczepią przeciwko wściekliźnie psy i koty. Z Ukrainy. Nawet i pięćdziesiąt dziennie. Są tacy wśród uchodźców, że w domu zostawili dokumenty, ale nie zapomnieli o swoich zwierzakach. Pani doktor mówi, że w pierwszej kolejności trzeba pomagać ludziom, ale gdy przybyli do nas z kotami lub psami, to zwierzakom też pomoc się należy. Szczepienia i czipowanie jest darmowe. Poniedziałek (14 marca) był 19. dniem wojny Rosji przeciw Ukrainie. Zaczęła ją 24 lutego. Od tego czasu, jak podała Straż Graniczna przez przejścia graniczne z Ukrainy do Polski wjechało lub weszło 1,758 mln uciekających. Nic obecnie nie wskazuje, żeby ten eksodus miał zatrzymać się.