Tadeusz H. został aresztowany. Co najmniej trzy kolejne miesiące spędzi w celi. Usłyszał ciężkie zarzuty, za które grozi nawet 8 lat więzienia.
- Mężczyzna ma zarzut sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu lądowym. Złożył obszerne wyjaśnienia i częściowo przyznał się do winy. Mogę też dodać, że czyn został zakwalifikowany jako czyn o znaczeniu terrorystycznym - informuje zastępca prokuratora rejonowego w Pszczynie Artur Olechnowicz.
Granat, kalibru 82 milimetry, został spostrzeżony 6 maja. Najpierw na miejscu zjawili się saperzy, którzy zabrali niebezpieczny pocisk. A policja zaczęła szukać tego, kto zostawił go na torach. Miejsce, gdzie leżała bomba to odcinek niedawno wyremontowany, tuż przed rozwidleniem szlaku na dwa kierunki. Jest objęty monitoringiem, a zapisy kamer pomogły w ujęciu Tadeusza H.
Prokurator nie chce zdradzać, co kierowało mężczyzną, gdy zostawiał na torze pocisk. Niewykluczone że sprawa ma podłoże rodzinne. Tadeusz H. jest skonfliktowany z byłą żoną Iwoną. Oboje mieszkają jednak wciąż w tym samym domu. Policja bywa tam regularnie zazwyczaj wzywana przez byłą małżonkę. Pani Iwona twierdzi, że około dwóch tygodni przed podłożeniem pocisku na torach Tadeusz groził, że coś takiego zrobi.
- Znowu się awanturował. Znowu przyjechała policja. Krzyczał, że znalazł bombę i nią coś wysadzi, krzyczał nawet, że dom rozwali. Ale był kompletnie pijany i nikt tego nie potraktował poważnie - wspomina kobieta.