Nie słyszeli maltretowania Kamilka. Dzisiaj boją się wychodzić z domów
Niemal dwa miesiące temu Polacy dowiedzieli się o brutalnym maltretowaniu 8-letniego Kamilka. O tym, jakie piekło urządził chłopcu ojczym za to, że chłopiec zrzucił jego telefon ze stołu. Kamilka spotkało nieludzkie okrucieństwo. Chłopczyk był bity, kopany, przypalany papierosem, a w końcu polewany wrzątkiem i rzucony na rozgrzany piec węglowy. Miał połamane ręce i nogi. W ciężkim stanie z rozwiniętą chorobą oparzeniową trafił do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. To właśnie tam lekarze przez 35 dni walczyli o jego życie. Niestety. Chłopiec zmarł 8 maja.
Jak to możliwe, że nikt z sąsiadów nie widział i nie słyszał maltretowania chłopca? Jak przyznaje jedna z sąsiadek mieszkających przy ulicy Kosynierów w Częstochowie, kobieta widziała, jak ciotka Aneta J., ciągnie Kamilka za włosy.
Dziś wejście do mieszkania jest zabite płytą, podobnie jak okna. Tuż po tym jak chłopiec zmarł w szpitalu, ktoś ostrzelał okna mieszkania w którym Kamilek był brutalnie maltretowany. 9 maja, Aneta J. i Wojciech J., a także ich dzieci, pod eskortą policji opuścili mieszkanie, to pozostaje do dyspozycji prokuratury i policji. Pozostali lokatorzy, jak mówią w rozmowie z "Faktem", nie chcą tu mieszkać.
Jedna z sąsiadek, pani Lidia złożyła wniosek o przydział mieszkania komunalnego w innym miejscu. Kobieta od 28 lat mieszka przy Kosynierów, ale teraz chce się jak najszybciej stamtąd wyprowadzić.
- Ludzie mówią, że mamy krew na rękach - mówiła w rozmowie z "Faktem" kobieta. Jak twierdzi ludzie im się odgrażają, mówią, że spalą im dom. Dodała również, że zarówno ona jak i jej córka, zgłaszały kuratorce, że Kamilek był ciągnięty przez ciotkę za włosy. To miało się dziać nim na Kosynierów pojawił się ojczym chłopca oskarżony o jego zabójstwo ze szczególnym okrucieństwem - Dawid B..