Dorota J. od kilku lat zmagała się z depresją. - Kiedy była w formie i spotykaliśmy się ze znajomymi, była duszą towarzystwa. Bardzo dużo mówiła, potrafiła zagadać człowieka na śmierć – wspomina Tomasz J., mąż kobiety.
W miniony czwartek wyszła z domu dokładnie o 17.02. Powiedziała mężowi, że chce jechać na zakupy z koleżanką z Orzesza, aby poszukać sukienki na ślub brata, który ma się odbyć za miesiąc. Miały się spotkać w centrum handlowym Plaza w Rudzie Śląskiej. - Miałem dużo zajęć, przez okres pandemii pracuję w domu. Powiedziała mi o planowanych zakupach ok. godz. 14. Dodała też, żebym się nie martwił, bo będzie bardzo późno. Ucieszyłem się, że chce wyjść z domu i się z kimś spotkać. Ostatnio nie miała ochoty ruszać się z mieszkania - opowiada pan Tomasz.
Kiedy mężczyzna skończył pracę dochodziła godz. 20. Zszedł z piętra jednorodzinnego domku, w którym mieszkają i zauważył, że w salonie leży telefon żony. - Pomyślałem, że zna mój numer na pamięć, więc jeśli będzie chciała, to zadzwoni do mnie z telefonu koleżanki. Ale kiedy dochodziła północ, zacząłem się niepokoić – wspomina Tomasz J. Następnego dnia zgłosił na policji zaginięcie żony, ruszyły poszukiwania.
Cztery dni później w lasku w Ornontowicach policjanci znaleźli zwłoki kobiety. Okazało się, że to Dorota J. Jak informuje prokuratura, na razie wykluczono udział osób trzecich w zdarzeniu. Dziś zostanie przeprowadzona sekcja zwłok, która wskaże przyczyny śmierci 38-latki.