Orzesze. Dramatyczne sceny rozegrały się w Wigilię. Ogień pojawił się nagle
Ogień pojawił się nagle. Większość siedziała przy wigilijnym stole i nikt nie spodziewał się tego, co wydarzyło się później. 24 grudnia tuż po godzinie 17 w budynku mieszkalnym przy ulicy Gliwickiej w Orzeszu doszło do pożaru mieszkania.
Dziś się z tego śmieją, bo już nic innego im nie pozostaje. Budynek ma ok. 130 lat. Stropy są zrobione ze słomy. Ta woda, którą gasili pożar strażacy zamarzła. Ogień pojawił się w mieszkaniu pana Mariana na pierwszym piętrze.
– Usnąłem i dopiero ktoś mnie obudził - mówi smutno i dodaje. - Ludzie mają dać zastępcze mieszkania ,ja na razie będę siedział u sąsiada Józka. Ja tego celowo nie zrobił. Zapaliłem sobie w piecu, jak to się stało nie wiem - rozkłada ręce i dodaje, że wszystkich przeprosił.
Pana Mariana z mieszkania wyciągał sąsiad. – Siedzieliśmy przy stole wigilijnym, jedliśmy już kolacje i poczuliśmy smród. Sąsiad za ścianą miał piec. Zazwyczaj palił w nim gazetami. Myśleliśmy, że tym razem też tak jest. Ale swąd był coraz większy, mój partner wstał, żeby pójść do sąsiada, ale moja siostra zauważyła dym wydobywający się spod listwy w podłodze - wspomina pani Natalia i kontynuuje. - Pobiegł do sąsiada, jak otworzył drzwi kłęby dymu buchnęły mu w twarz. Siłą wyciągnął sąsiada z mieszkania – wspomina.
– Sąsiadki stały na bosaka przed klatką, nikt im koców nie przyniósł nikt się nimi nie zaopiekował - mówi Oliwia. Sztab kryzysowy przyjechał i powiedział pani Kasi z góry, że ma zejść na dół i sąsiedzi jej mają pomóc - dodaje.
- Zakręcili nam wodę, światło przez święta nie było niczego. Pan Józek jest niepełnosprawny na wózku przesiedział na dworze. W budynku jest 6 mieszkań tylko jedno jest nienaruszone. Nam sufity pękają, kapie z nich woda, a oni remont chcą zrobić. Kuchnie mam pękniętą na pół – mówi pani Natalia.
– Tu było wody do progu, wszystko było mokre, łóżko. Pół roku temu był tu remont robiony. Z sufitu woda kapała. Jak zaczęliśmy ogrzewać mieszkanie, sufit zaczął spadać – żali się Oliwia.
W dzień pożaru lokatorzy dowiedzieli się, że mogą wrócić do swoich mieszkań, bo nic nie zagraża ich zdrowi oraz życiu. Jak twierdzą, nie zaproponowano im lokum zastępczego i polecono czekać do poniedziałku 27 grudnia.
- Chcielibyśmy sprowadzić na miejsce rzeczoznawcę budowlanego, niezależnego. Ten, którego przysłał urząd nie chciał nic zobaczyć - mówią zgodnie lokatorzy.
Zupełnie inaczej sprawę przedstawia burmistrz Orzesza, Mirosław Blaski. Burmistrz twierdzi, że mieszkańcom zaproponowano lokum zastępcze, jednak nie chcieli z niego skorzystać.
- Od piątku sprawdzamy i monitorujemy całą sytuację. W wigilię byli nasi pracownicy na miejscu, otrzymali informację od mieszkańców, że są wstanie zabezpieczyć sobie pobyt na czas świąteczny u znajomych. Jedna rodzina chciała zostać, to została. We wtorek otrzymaliśmy informacje, że mieszkańcy nie chcą być w tym budynku, mimo że, co chciałbym podkreślić, budynek pod względem technicznym nie zagraża - mówi radiu Eska, Mirosław Blaski, burmistrz Orzesza.
Jak twierdzi burmistrz, akcja strażaków była bardzo krótka i na miejsce nie wezwano powiatowego inspektora nadzoru budowlanego. W budynku przywrócono prąd we wtorek. Jak twierdzą urzędnicy największym problemem jest osmolona klatka schodowa, w której unosi się zapach spalenizny. Urzędnicy czekali także na potwierdzenie inspektora, że budynek może być dalej zamieszkiwany.
Gmina przygotowała cztery pomieszczenia zastępcze w sołtysówce w Zgoniu, gdzie może zostać ulokowanych pięć rodzin i mieszkanie chronione na terenie Orzesza. Ostatecznie rodziny przeniosły się do pomieszczeń zastępczych w środę 29 grudnia. Gmina zobowiązała się do wyremontowania klatki schodowej i mieszkania w którym doszło do pożaru.