Dawid B. skatował Kamilka, bo chłopiec zrzucił jego telefon ze stołu
Czy Kamilek miałby szansę na to by żyć, gdyby od razu trafił do szpitala? Na to pytanie odpowiedzi nie znają jedni z najlepszych specjalistów w Polsce, którzy przez 35 dni walczyli o życie chłopca w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach. Kamilek trafił tam 3 kwietnia z poparzeniami 3 stopnia - miała poparzone 25 procent swojego drobnego ciałka. Jak ustalono w toku trwającego śledztwa prokuratorskiego, jego gehenna zaczęła się dużo wcześniej. Jak przekazał prokurator generalny Zbigniew Ziobro, Kamilek został skatowany, bo zrzucił telefon ojczyma ze stołu. To właśnie z tego powodu 27-letni Dawid B. polewał chłopca wrzątkiem, a później rzucił go na rozpalony piec węglowy. Lekarze na ciele Kamilka znaleźli także ślady po przypalaniach papierosami i nieleczone złamania kończyn.
- Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Organizm chłopca tego nie wytrzymał. Gdyby był zdrowym i leczonym dzieckiem, powinien był przeżyć. Podejrzewam, że jego organizm był słaby. Chłopiec był odwodniony, niedożywiony, prawdopodobnie miał różne niedobory, przez co nie miał siły na tę walkę - podkreśla w rozmowie z redakcją "Uwagi" dr n. med. Andrzej Bulandra, koordynator Centrum Urazowego dla Dzieci w Górnośląskim Centrum Zdrowia Dziecka.
Ostatni śmiech Kamilka rozrywa serca
"Uwaga TVN", w swoim ostatnim reportażu o sprawie Kamilka, zaprezentowała nagranie, na którym słychać beztroski, niczym niepohamowany śmiech Kamilka. Nagranie pochodzi z 20 lutego, to właśnie wtedy ostatni raz z chłopcem widziała się jego przyrodnia siostra, pani Magda. To prawdopodobnie ostatnie nagranie szczęśliwego i beztroskiego, bawiącego się Kamilka. To najpewniej był jego ostatni tak radosny śmiech chłopca, z dala od domu i oprawcy, który zadał mu ból i cierpienie.
Pani Magda, siostra Kamilka, nagłośniła sprawę brutalnego maltretowania braciszka. Kobieta wychowywała się w domu dziecka. dopiero dwa lata temu odszukała swojego biologicznego ojca i odnowiła z nim kontakt. O tym, że ma dwóch przyrodnich braci - Kamilka i Fabianka, dowiedziała się na początku bieżącego roku. Pani Magda była także w szpitalu, gdy trafił tam Kamilek.
- Lekarze nie chcieli mnie wpuszczać za bardzo, mógł tam wchodzić tylko tata. Byłam u niego raz w szpitalu, przed świętami, wtedy po raz pierwszy zatrzymało mu się serce. Do końca miałam nadzieję, że Kamil przeżyje – wyznaje w rozmowie z "Uwagą" pani Magdalena. I dodaje: - Żałuję, że sama nie zrobiłam więcej. Mam też żal do całej kamienicy, do matki chłopców, Dawida, do wszystkich instytucji.
Kamilek zmarł 8 maja w szpitalu w Katowicach z powodu postępującej niewydolności wielonarządowej. Doprowadziła do niej poważna choroba oparzeniowa i ciężkie zakażenie całego organizmu, spowodowane rozległymi, długo nieleczonymi ranami oparzeniowymi. Jak przekazał w środę, 10 maja zastępca prokuratora generalnego Krzysztof Sierak, sekcja zwłok chłopca wykazała, że rany, które odniósł chłopiec, były bezpośrednią przyczyną jego śmierci.
Pogrzeb Kamilka odbędzie się 13 maja na cmentarzu Kule w Częstochowie. Ostatnie pożegnanie rozpocznie się o godzinie 13.