Kamil Durczok zmarł we wtorek, 16 listopada, około godz. 4.30 nad ranem. Jak podał szpital, przyczyną śmierci 53-letniego dziennikarza było zatrzymanie krążenia w wyniku przewlekłej choroby. Durczok trafił do placówki w stanie ciężkim. Nie było szans, by go uratować. Całe środowisko dziennikarskie jest pogrążone w rozpaczy. Kamil Durczok był niewątpliwie swego czasu jedną z najbardziej rozpoznawalnych postaci. Prowadził "Wiadomości" w Telewizji Polskiej, w 2006 roku przeszedł do TVN, gdzie co wieczór można go było oglądać w roli prowadzącego "Fakty". Otrzymał wiele nagród, w tym Grand Press dla najlepszego dziennikarza w 2000 roku. Na salony dostał się ze Śląska. To tutaj zaczynał swoją karierę. Najpierw w studenckim Radiu Egida, potem w Radiu Katowice, a następnie w ośrodku regionalnym Telewizji Polskiej. Gdy pojawiły się oskarżenia o mobbing i kariera dziennikarza znalazła się na zakręcie, wrócił znów na Śląsk. Najpierw stworzył portal Silesion, który z czasem okazał się niewypałem. Jesienią tego roku Durczok wrócił z nowym projektem - własną aplikacją o nazwie "Durczokracja".
Zobacz także: Szpital w Katowicach o przyczynie śmierci Kamila Durczoka. "Stan pacjenta określano jako bardzo ciężki"
Tak wygląda grób ojca Kamila Durczoka. Dziennikarz spocznie obok taty
W ostatnim wywiadzie, jak dziennikarz przeprowadził, gośćmi Kamila Durczoka byli Jan Chojnacki, właściciel pierwszej prywatnej kopalni w Polsce i Jerzy Markowski, ekspert ds. górnictwa i były wiceminister gospodarki. Rozmawiali o energetyce i węglu. Mówili m.in. o wzroście cen czarnego surowca. Na rynku europejskim zabrakło węgla, co spowodowało nagły skok cen. Ostatnio Polska Grupa Górnicza zadecydowała nawet, że zostały wprowadzone limity w sprzedaży węgla. Markowski przekonywał, że Polska na razie nie ma żadnej alternatywy dla węgla, z którego pochodzi 80 procent energii. Durczok zapytał o "granice ludzkiej wytrzymałości". - Ludzie, którzy palą węglem w piecach, muszą w pewnym momencie powiedzieć: STOP! Nie stać nas na to - mówił Durczok. - Co może zrobić państwo, żeby w którymś momencie ludzie nie zaczęli palić meblami, które mają w domach, bo nie będzie ich stać na węgiel? - pytał Durczok. - Żeby nie było to tej zimy, oby nie była ostra. Nie trzeba wcale tak dużo czekać - powiedział Chojnacki. Markowski dodawał, że kraje azjatyckie nie przejmują się energetyką odnawialną i wytwarzana tam energia w znacznym stopniu pochodzi z węgla.
Eksperci rozmawiali także o bonie energetycznym. Ich zdaniem to rozwiązanie nie przyniesie żadnego efektu. - Jest kres takiej polityki - mówił Chojnacki dodając, że państwo coraz bardziej się zadłuża. Markowski dodawał, że w Polska ma najwyższy VAT na węgiel wynoszący aż 23 procent. - Paradoksalnie na wysokich cenach węgla Polska nic nie zarobi, wręcz przeciwnie - straci, bo my importujemy węgiel po wyższych cenach z Rosji. My nie mamy czego sprzedawać, bo my sami produkujemy za mało dla naszych potrzeb - dodał Markowski. - Polskie górnictwo nie ma zdolności do wydobycia większej ilości węgla. Kopalnie są niedoinwestowane od lat. Górnictwo samo dryfuje w kierunku likwidacji. Odprawy spowodują, że ludzie zaczną uciekać z kopalń. Nie będzie miał kto pracować. Górnictwo zatrudnia 80 tys. osób. W wyniku odpraw może odejść nawet 20 tys. osób - wskazywał ekspert.
Konkluzja spotkania Durczoka z ekspertami była jedna: Polska nie ma żadnego planu na energetykę na najbliższe lata. - Oprzytomniejemy wtedy, kiedy w Polsce pojawi się deficyt energetyczny - stwierdził Markowski, były wiceminister gospodarki. - Moim zdaniem to nastąpi w ciągu najbliższych trzech, czterech lat. Czeka nas katastrofa energetyczna - dodał Markowski. Obaj eksperci przewidywali, że zbyt szybkie odejście od węgla i niemożność zastąpienia go innym źródłem spowoduje "blackout" - przerwy w dostawie prądu.