Bo jak wykryje spalanie śmieci, to można spodziewać się wizyty „mandatariuszy”, czyli osób wlepiających mandaty. A wtedy trzeba będzie zapłacić 500 zł. A gdy znów okaże się, że obywatel pali byle… czym, czym przyczynia się do tworzenia tzw. niskiej emisji, czyli smogu, to ponownie trzeba będzie się chwycić za portfel. Burmistrz Myszkowa, Włodzimierz Żak, informuje, że dron jest wyposażony w specjalne urządzenie z wysięgnikiem, które posłuży do pomiaru zanieczyszczenia powietrza pyłami PM2,5 i PM10. Ma zamontowane takę czujniki wykrywające związki, które powstają podczas spalania odpadów. Plan lotów drona-wykrywacza smrodów nie jest jawny. „Będzie badał jakość powietrza w wybranych losowo miejscach w Myszkowie”. Latające laboratorium ma „pomóc w skuteczniejszym wykrywaniu przypadków łamania prawa i karaniu osób zatruwających środowisko, ale przede wszystkim poprawić jakość powietrza” w 32-tysięcznym Myszkowie.
To miasto należy do najbardziej „zasmogowanych” w północnej części województwa śląskiego. To taki odpowiednik, w tej ponurej klasyfikacji, Rybnika. Dość powiedzieć, że w 2018 r. (wg Polskiego Alarmu Smogowego) w Myszkowie jakość powietrza była gorsza niż… w Krakowie! W 2018 r. pod względem średniorocznego stężeniu pyłów PM10 (pyłów zawieszonych, cząsteczek toksycznych o średnicy nie większej niż 10 mikronów) w 2018 r. Myszków uplasował się na 3. miejscu w Śląskiem, po Pszczynie i Rybniku. Teraz już wiadomo, dlaczego burmistrz wypuścił statek powietrzny na zwiady.