Był 3 kwietnia 2016 roku. Katowice. Pan Marian jechał "maluchem" ze swoją żoną Krystyną i dwójką wnucząt. Na skrzyżowaniu z ulicą Górniczego Stanu doszło do wypadku. W auto mężczyzny uderzył pędzący na złamanie karku Aleksander S. 21-latek gnał ulicami Katowic nawet 175 km/h. Zatrzymał się dopiero na aucie pana Mariana. Pani Krystyna zmarła na miejscu zdarzenia. 11-letnia Oliwka dotarła do szpitala, ale lekarzom nie udało się jej uratować. Pan Marian wraz z wnuczkiem długo dochodzili do zdrowia. Aleksander S., choć jego obrońcy domagali się kasacji, spędzi 4 lata w więzieniu.
Więcej na temat wyroku w sprawie Aleksandra S. >>> Katowice: Młodziutki Aleksander S. pędził BMW, zabił babcię z 11-letnią wnuczką. Chciał kasacji wyroku
Pan Marian po wyjściu ze szpitala podjął trudną decyzję. - Córka pochowała żonę i wnuczkę na cmentarzu komunalnym w takim miejscu, że po burzy całe groby były brudne z gliny. Ja leżałem w szpitalu. Nie mogłem tego zrozumieć. Mamy przecież groby rodzinne na cmentarzu parafialnym w Janowie. Więc jak wyszedłem ze szpitala to zadecydowałem, że Krystyna będzie leżeć wśród bliskich. Pomyślałem, że na tym komunalnym to nikt nas nie będzie odwiedzał. Zrobiliśmy ekshumację trzy lata po pogrzebie. Zrobiłem jej pomnik, wybrukowałem wokół grobów. Leży z dziadkiem i pradziadkiem. We Wszystkich Świętych możemy się spotkać - wspomina w rozmowie z Super Expressem.
O wyroku dla Aleksandra S. mówi wprost - jest za niski. - Mało dostał. Nie uciekł z miejsca wypadku, więc 12 lat nie mógł dostać, ale przynajmniej te 10 lat i dożywotni zakaz prowadzenia samochodu powinien mieć zasądzone. Te 4 lata to za mały wyrok - zwierza się w rozmowie z SE. - Nie czuję ulgi. Tego nie da się wymazać. Na cmentarz przychodzę dwa razy dziennie od pięciu lat - dodaje.