Trzeba mieć co najmniej 30 lat, by pamiętać, jak się kiedyś jeździło buchającymi parą i dymem spod opalanego węglem kotła i sypiącymi iskrami lokomotywami. Dziś składem ciągnionym przez parowóz można przejechać się zasadniczo tylko na specjalnych trasach turystycznych. Jak podaje Urząd Transportu Kolejowego, opublikował on raport o trakcji parowej w Polsce, 10 działających parowozów normalnotorowych przejechało w ubiegłym roku ponad 72 tys. km, prowadząc ponad 1,5 tys. pociągów. Do tych epigonów kolejowej techniki trzeba dodać jeszcze 7 parowozów wąskotorowych, obsługujących sezonowe linie turystyczne w Wielkopolsce i w Bieszczadach. W 2018 r. przewozy prowadzone parowozami oferowało 6 przewoźników. Aktualnie w Polsce uprawnienia do prowadzenia lokomotyw parowych ma 20 maszynistów. Wśród nich jest tylko jeden, jedyny egzaminator.
– W momencie pojawiania się trakcji spalinowej i elektrycznej parowozy zaczęto uznawać za przestarzałe, za relikty przeszłości. Dziś myślimy o nich inaczej. Funkcjonujące parowozy to wyjątkowe zabytki świadczące o bogatej historii. Sprawna lokomotywa parowa to niebywała atrakcja, szczególnie dla osób, które nie pamiętają podróży pociągami „pod parą” – tłumaczy – dr inż. Ignacy Góra, prezes Urzędu Transportu Kolejowego. Za kilkanaście lat parowozy znikną z torów. Możliwe, że i z tras turystycznych. Przecież zasilane są węglem. A spalany, emituje dwutlenek węgla. A wtedy parowozy będą już na sto procent muzealnymi eksponatami. Tak jak ten widoczny na zdjęciu. To model Ty51 – produkowany w Poznaniu w latach 1953–1958 – najcięższy parowóz zbudowany w Polsce.