Zadała mu cios w serce, bo upomniał ją, że za dużo wypiła
Był już wieczór 22 października, dochodziła godz. 21. Policjanci pognali na ul. Radoszowską. Zgłoszenie niestety okazało się prawdziwe.
- W mieszkaniu zastali kobietę klęczącą nad swoimi partnerem. Próbowała ręcznikiem zatamować krew tryskającą z rany na piersi mężczyzny - opowiada Arkadiusz Ciozak, oficer prasowy policji w Rudzie Śląskiej.
Wysiłki Moniki P. nic nie dały Stanisław C. (+52 l.) stracił zbyt dużo krwi i był martwy. Obok leżał duży kuchenny nóż. Jego ostrze miało 30 centymetrów. To właśnie tym nożem został nieco wcześniej dźgnięty pan Stanisław. Cios był tylko jeden, ale okazał się fatalny w skutkach.
Monika P. trafiła od razu do celi. Najpierw na komisariacie. Musiała wytrzeźwieć, bo jakiś czas po zdarzeniu jeszcze miała 1,7 promila alkoholu w organizmie. Potem została przesłuchana. Usłyszała zarzut zabójstwa.
- Przyznała się do winy i w ub. piątek na wniosek prokuratury sąd aresztował ją tymczasowo na trzy miesiące - mówi Arkadiusz Ciozak.
Do zabójstwa doszło w trakcie sprzeczki. Moniki P. nie było niemal przez cały dzień w mieszkaniu. Zjawiała się wieczorem I była wyraźnie wstawiona. To nie spodobało się jej partnerowi. Na swoja zgubę zaczął on strofować kobietę. - Wytykał jej, że nadużywa alkoholu - wyjaśnia Ciozak.
Kobieta nie chciała tego słuchać. Chwyciła nóż i wbiła go z całej siły w klatkę piersiową zaskoczonego Stanisława.
Co ciekawe zabójczyni tego samego dnia była widziana w sklepie. Miała głośno mówić, że "kiedyś go zabije", mając na myśli swego partnera. Nikt jednak nie potraktował tych gróźb poważnie. Niestety po kilku godzinach słowa okazały się prorocze.
Zbrodnia w Rudzie Śląskiej. "Ona się leczyła na głowę"
Do zbrodni doszło w dużej kamienicy. Monika mieszkała tam długo z partnerem. Jakiś czas temu straciła prawo do opieki nad swoja córeczką Oliwką. Dziewczynka trafiła pod skrzydła babci. Ludzie, którzy ją znają, podkreślają jeden fakt.
- Ona się leczyła "na głowę". To dlatego córeczka została przekazana do babci. Monika ma dwa oblicza. Raz była grzeczna i pomocna, bardzo sympatyczna, ale kiedy ją brała choroba, to pokazywała się z jak najgorszej strony. Zaczepiała ludzi, sąsiadów, wywoływała awantury. Nawet dzieciaki na podwórku atakowała. Do tej tragedii doszło zapewne przy ataku choroby - twierdzi jedna z naszych rozmówczyń.