Chłopcem trzeba się było od urodzenia troskliwie opiekować. Dzięki zastawce, która drenem odprowadzała z głowy płyn rdzeniowo-mózgowy, rozwijał się jednak tak jak rówieśnicy. Wszystko przebiegało zgodnie z planem do 12 czerwca ub.r.
Jak informuje TVN24.pl, w czasie szkolnej wycieczki Paweł Rek bardzo źle się poczuł, skarżąc się na bóle głowy. Mimo że wychowawczyni wiedziała o jego problemach, poleciła odprowadzić Pawła do domu koledze z klasy. Nie zadzwoniła do jego rodziców ani nie zawiadomiła pogotowia.
Po karetkę zadzwonił kolega chłopca Bartek, ale dyspozytor nie dał wiary jego zapewnieniom o złym stanie Pawła. Pomógł im dopiero dzielnicowy z komendy policji w Rybniku, który zadzwonił do mamy 14-latka i powtórnie na pogotowie.
Pooglądali głowę syna, pooglądali brzuch, dali zastrzyk na wymioty, powiedzieli, że jak będzie się coś działo, to do pediatry - powiedziała TVN24.pl matka chłopca. Poskutkowało dopiero kolejne wezwanie służb medycznych, ale było już za późno...
Od tamtego czasu Paweł Rek z Rybnika jest sparaliżowany, a do tego nie mówi i nie przełyka.
Jak informuje TVN24.pl, Prokuratura Okręgowa w Gliwicach już wcześniej postawiła w tej sprawie zarzuty kierownikowi zespołu ratownictwa medycznego, natomiast teraz dołączyła do niego także wychowawczyni z feralnej wycieczki. Oboje odpowiedzą za bezpośrednie narażenia chłopca na niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia. Oskarżeni nie przyznają się do winy.
Polecany artykuł: