Kiedy rozmawialiśmy z Konradem, pochodzący z Konina pod Częstochową mężczyzna był już w Rumunii. Jego wyprawa zaczęła się 4 lipca. Ma potrwać dwa lata. Udało nam się go złapać podczas przerwy na odpoczynek. - Zrobienie 50 kilometrów mnie nie bawi, lubię jechać cały dzień. Zaplanowałem mniej więcej odcinki po około 100 kilometrów każdy. Raz mogę przejechać więcej, raz mniej. Co jakiś czas będę sobie robił dzień przerwy. Kiedy dojadę do Turcji, moja partnerka wybierze się tam na wakacje. Tam będę mógł się trochę zresetować – mówi Konrad Chądzyński.
Sześć kontynentów, pięćdziesiąt krajów
Plan Konrada jest niezwykle ambitny. W ciągu dwóch lat chce przejechać rowerem około 50 krajów na sześciu kontynentach. Trasa obejmuje 45 tys. kilometrów. Prowadzi z Polski, przez Słowację, Rumunię i Półwysep Bałkański. Potem skręca w kierunku Turcji, Iranu, następnie prowadzi przez Azję Południową i Południowo-Wschodnią. Stamtąd trzeba będzie dostać się samolotem do Australii, a potem Nowej Zelandii, skąd znów drogą lotniczą Konrad ma dotrzeć do Ameryki Południowej. Przejedzie rowerem z Chile do Kanady. Potem znów samolotem uda się do RPA, skąd będzie kontynuował podróż na dwóch kółkach wzdłuż zachodniego wybrzeża Afryki. Do Polski wróci przez Hiszpanię, Francję, Niemcy i Czechy.
Z korpo na rower
To nie jest pierwsza taka podróż mieszkańca Konina. - W dłuższe trasy jeżdżę już od 7 lat. Spodobała mi się perspektywa patrzenia na życie z perspektywy siodełka – mówi. Rowerem dotarł już na Korfu, do Norwegii, jeździł na dwóch kółkach po Omanie, Kubie i Sri Lance. Wiedział, że prędzej czy później odważy się dokonać czegoś, co dla przeciętnego zjadacza chleba wydaje się niemożliwe.
- Pracowałem 12 lat w korporacji. Byłem m.in. administratorem systemów w dziale helpdesk. Nie sprawiało mi to jednak przyjemności. Patrząc na to, jak ludzie są niezadowoleni z życia codziennego, przeanalizowałem ten temat i stwierdziłem, że nie chcę tak żyć. Siedzenie za biurkiem jest nie dla mnie. Nawet, kiedy była pandemia, wolałem pracę w biurze. Bez względu na pogodę brałem rower i jechałem do pracy – opowiada Konrad.
O swoim planie podboju sześciu kontynentów powiedział znajomym dość późno. - Jestem człowiekiem, który za wcześnie nie lubi mówić o swoich planach, bowiem jeśli coś nie wyjdzie, to trzeba to potem odkręcić. Najbliżsi wiedzieli jednak, że przygotowywałem się do tego od lat. Otrzymałem bardzo dużo wsparcia. Wszyscy mówili, że będą mi kibicować – dodaje. Myślą przewodnią jego wyprawy jest hasło: „Albo grubo, albo wcale”. - Nawet jeśli w połowie drogi stwierdzę, że nie dam już rady i wrócę, to jak dotrę do kraju nie będę musiał sobie pluć w brodę, że nie spróbowałem – uważa rowerzysta.
Konrad mówi, nie ma obecnie żadnych zobowiązań, ale sam wybrał taką drogę. - Ja wiem, że dla wielu osób, które mają poukładane życie, taka wyprawa to jakaś abstrakcja – przyznaje. - Chciałbym w życiu coś zrobić szalonego i pokazać osobom, które mnie znają, że nie ma rzeczy niemożliwych – powtarza nasz bohater.
Świat z perspektywy rowerzysty
Rowerzysta z Konina mówi, że świat z perspektywy siodełka nie wygląda tak, jak w telewizji, gdzie narracja nastawiona na zszokowanie widza przeważa. Jest zupełnie inaczej. W każdym zakątku globu spotyka się z ciekawością i życzliwością. - Pamiętam, jak kiedyś jeździłem po Omanie. Tam rowerzysta jest rzadkością. Pewnego dnia podjeżdżałem pod górę. Miałem ze sobą tylko czipsy i fantę. Nagle podjechali do mnie ludzie z Pakistanu, dali mi owoce, jedzenie. Dla nich to tylko gest, dla mnie wspomnienie na całe życie – mówi.
Nawet gdy jeździł po biedniejszej Sri Lance, mógł umyć rower za darmo u zupełnie przypadkowo napotkanych osób. Gdy chciał zapłacić za pożyczoną myjkę i zużytą wodę, ale spotkał się z odmową. Sam Konrad również pomaga, gdy widzi podróżników. - W Chorwacji spotkaliśmy kiedyś Szwajcara, który piechotą szedł do Indii z wózkiem własnej konstrukcji. Daliśmy mu wodę, krakersy – wspomina.
Wyprawa to potężny koszt, ale Konrad zabezpieczył odpowiednią ilość środków. Przyznaje, że musi oszczędzać, ale kiedy zajdzie taka konieczność, będzie korzystał ze zgromadzonych pieniędzy. Noclegi organizuje jednak na dziko w terenie. Zawsze dba jednak o bezpieczeństwo, bo to jest dla niego priorytetem. Choć trasa jest skrajnie wymagająca, Konrad wierzy, że podoła zadaniu. - Mam obawy, musiałbym być głupcem, żeby się nie bać, ale kiedy podzieliłem sobie to wszystko na etapy, to wiem, że dam radę – stwierdza.