To wspomnienie wciąż jest żywe, ale Przemysława Lisa nie jest łatwo złamać. On wie, że czasu się nie cofnie, za to jest potrzeby swym dzieciakom – Zuzi (2 l.) i Mikołajowi (5 l.) oraz ukochanej małżonce Joannie (26 l.). To był 10 sierpnia. Rolnicza maszyna omal go nie zabiła. – Pamiętam, jak wskoczyłem na prasę rolującą, a ta wciągnęła mi rękę. Byłem na tyle przytomny, że zadzwoniłem po ojca. Tata zjawił się po trzech, czterech minutach. Wyłączył maszynę. Gdyby nie on, dziś byśmy nie rozmawiali – wspomina dramat pan Przemek.
Po jakiejś godzinie udało się kleszczowianina uwolnić z trybów maszyny. Przyleciał helikopter, który zabrał go do Szpitala św. Barbary w Sosnowcu. – Ręka była poparzona, połamana i pomiażdżona. Zresztą z tego niewiele pamiętam. Lekarze musieli przeprowadzić amputację – opowiada mężczyzna. Strażak chciałby kupić nowoczesną protezę. Ich ceny sięgają setek tysięcy złotych. Przyjaciele rodziny zorganizowali zbiórkę na ten cel. – Gdyby tak się udało zebrać na nią pieniądze... – rozmarza się Przemek Lis.