Porywają kobiety i dzieci na Śląsku? To brzmi GROŹNIE! Trzeba mieć się na baczności!

i

Autor: Pixabay.com/4144132 Porywają kobiety i dzieci na Śląsku? To brzmi GROŹNIE! Trzeba mieć się na baczności!

Porywają kobiety i dzieci na Śląsku? To brzmi GROŹNIE, ale nie dajcie się NABRAĆ!

2020-05-18 10:20

Tego typu historie wracają co roku jak bumerang. Właśnie mijają trzy lata od owianej złą sławą historii z Pawłowic (woj. śląskie), według której w maju 2017 roku czarnoskórzy mężczyźni mieli porywać kobiety i dzieci na Śląsku. To brzmi groźnie, ale trzeba mieć się na baczności i sprawdzać, czy przypadkiem ktoś nie próbuje nas oszukać. Wielu mieszkańców uwierzyło bowiem w historię z Pawłowic i zaczęło ją powielać, nakręcając spiralę strachu. Socjologowie ostrzegają, że tak tworzy się tzw. "efekt czarnej wołgi". Może być niebezpieczny!

To było trzy lata temu, połowa maja 2017 roku. Wszystko zaczęło się od Pawłowic, gminy wiejskiej położonej w pow. pszczyńskim w województwie śląskim, która graniczy z miastem Jastrzębie-Zdrój. Na jednej z grup na Facebooku tego miasta pojawił się wpis dotyczący rzekomej napaści na jedną z mieszkanek. Został on udostępniony tysiące razy "ku przestrodze". Informacje dotyczące prób porwań kobiet i dzieci na Śląsku przez ciemnoskórych mężczyzn nigdy się jednak nie potwierdziły.

Zatrzymali przy niej samochód, mówili w obcym języku. Kobieta uciekła!

Mimo tego, że doniesienia o próbach porwań były dementowane przez policję za pośrednictwem mediów, znajdowali się mieszkańcy, którzy potwierdzali autentyczność historii. - To nie jest legenda! To dzieje się na naszych oczach - pisali na Facebooku, nie tylko z kont anonimowych, ale również pod nazwiskiem. - Widocznie policja ma oczy zamknięte - wskazywali komentujący.

Mieszkańcy Pawłowic w rozmowie z dziennikarzami podawali nawet szczegóły: markę samochodu, którym jeżdżą porywacze, padały rysopisy i charakterystyczne znamiona w wyglądzie. Kolejnych rewelacji przybywało, ale prawie nikt nie zgłosił się na policję. Prawie, bo zrobiła to jedna z mieszkanek. Nie potrafiła jednak podać zbyt wielu szczegółów.

Mówiła, że zatrzymał się obok niej samochód, w którym znajdowali się ciemnoskórzy mężczyźni. W końcu mieli wysiąść z pojazdu i mówić do niej w obcym języku. Uciekła. Nie gonili jej. Funkcjonariusze mówili o przypadku, ale dla wielu ta historia wystarczyła za pewnik, że "coś jest na rzeczy". Co ciekawe, więcej zgłoszeń nie było.

Rewelacje mieszkańców. Sąsiadka mówiła, a kuzynka od strony prababki potwierdziła

- Ona się wystraszyła i uciekła do miejsca zamieszkania, choć równie dobrze mogli pytać o drogę - mówiła wówczas asp. sztab. Karolina Błaszczyk z tamtejszej komendy policji. Mundurowi nie zbagatelizowali jednak sprawy i na wszelki wypadek rozpytywali o rzekome zdarzenia w gminie. Zazwyczaj wersja była taka sama: ktoś dowiedział się od kogoś, zazwyczaj anonimowo. Sąsiadka mówiła, a kuzynka od strony prababki potwierdziła. Sprzątaczka opowiadała, a kasjerka w sklepie nawet była świadkiem!

Wszystko bez dowodów.

Śledztwo funkcjonariuszy za każdym razem prowadziło w ślepy zaułek. Nikt nie był w stanie podać daty, godziny, konkretnego miejsca zdarzenia. Sami mieszkańcy w końcu też zaczęli przyznawać się, że "czytali o tym na Facebooku" albo "sąsiedzi coś opowiadali".

Wtedy pojawił się wątek dotyczący... czarnej wołgi. Opowiadał o nim jeden z mieszkańców Pawłowic. - Wszyscy się bali, że ktoś zostanie porwany, choć to była zwykła ściema - mówił. Podkreślił, że gdy był dzieckiem, to takie "straszaki" na niego działały, ale dziś - mimo ogarniającej gminę paniki - on był spokojny. I prawdopodobnie miał rację.

Efekt czarnej wołgi. Bardzo niebezpieczny, trzeba mieć się na baczności

Historia czarnej wołgi sięga głównie lat 60. i 70. XX wieku. To miejska legenda rozpowszechniana w Polsce, która mówi o kursującej po mieście czarnej limuzynie marki Wołga, do której rzekomo porywano dzieci. Wersji tej historii było wiele, większość oczywiście zmyślona i powielana bez potwierdzenia przez kolejne osoby. Zdaniem socjologów, tzw. "efekt czarnej wołgi" jest bardzo niebezpieczny. Trzeba mieć się na baczności i nie ufać niepotwierdzonym przekazom, które co roku się powtarzają.

Jak rozprzestrzenia się tego typu informacja? "Efekt czarnej wołgi" to legendy, które jednak tworzone są w taki sposób, by sprawiały wrażenie prawdziwych. Wystarczy choć jedna osoba, która z imienia i nazwiska potwierdzi zdarzenie lub da do zrozumienia, że może być ono prawdziwe, a wtedy historia zaczyna żyć własnym życiem i szybko się rozprzestrzenia.

To zjawisko bardzo niebezpieczne.

- Ludzie będą widzieć w przypadkowej osobie ciemnoskórej czy w czarnej wołdze przejeżdżającej przez miasto agresora. Może dojść wówczas do nieuzasadnionej agresji, nieszczęścia. To efekt samospełniającej się przepowiedni - mówiła w 2017 roku o sytuacji w Pawłowicach dr Kamińska-Berezowska z Uniwersytetu Śląskiego, pytana przez "Dziennik Zachodni".

Przytoczyła wówczas sprawę opisaną przez amerykańskiego socjologa, Roberta Mertona, który opisywał wiarę w bankrutujące banki.

- Jeżeli zaczniemy rozsiewać informacje, że bank bankrutuje, a ludzie zaczną w to wierzyć i widzieć takie zjawisko jako realne zagrożenie, to zaczną wyciągać z tego banku pieniądze. Wówczas bank rzeczywiście zbankrutuje. Taki odwrotny efekt, samospełniająca się przepowiednia, może mieć też tutaj miejsce. W tej sprawie widać wiele problemów: mity, postprawda - wyliczała socjolog UŚ w rozmowie z "DZ".

Walka o unieszkodliwienie funkcjonujących społecznie mitów i legend jest bardzo ważna. - Trzeba to dementować. Nie dopuszczać do eskalacji przemocy i tworzenia tego, co dzisiaj nazywamy postprawdą - wskazywała dr Sławomira Kamińska-Berezowska.

Górnik ze Śląska szczerze o sytuacji w kopalniach

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki