To było trzy lata temu, połowa maja 2017 roku. Wszystko zaczęło się od Pawłowic, gminy wiejskiej położonej w pow. pszczyńskim w województwie śląskim, która graniczy z miastem Jastrzębie-Zdrój. Na jednej z grup na Facebooku tego miasta pojawił się wpis dotyczący rzekomej napaści na jedną z mieszkanek. Został on udostępniony tysiące razy "ku przestrodze". Informacje dotyczące prób porwań kobiet i dzieci na Śląsku przez ciemnoskórych mężczyzn nigdy się jednak nie potwierdziły.
Zatrzymali przy niej samochód, mówili w obcym języku. Kobieta uciekła!
Mimo tego, że doniesienia o próbach porwań były dementowane przez policję za pośrednictwem mediów, znajdowali się mieszkańcy, którzy potwierdzali autentyczność historii. - To nie jest legenda! To dzieje się na naszych oczach - pisali na Facebooku, nie tylko z kont anonimowych, ale również pod nazwiskiem. - Widocznie policja ma oczy zamknięte - wskazywali komentujący.
Mieszkańcy Pawłowic w rozmowie z dziennikarzami podawali nawet szczegóły: markę samochodu, którym jeżdżą porywacze, padały rysopisy i charakterystyczne znamiona w wyglądzie. Kolejnych rewelacji przybywało, ale prawie nikt nie zgłosił się na policję. Prawie, bo zrobiła to jedna z mieszkanek. Nie potrafiła jednak podać zbyt wielu szczegółów.
Mówiła, że zatrzymał się obok niej samochód, w którym znajdowali się ciemnoskórzy mężczyźni. W końcu mieli wysiąść z pojazdu i mówić do niej w obcym języku. Uciekła. Nie gonili jej. Funkcjonariusze mówili o przypadku, ale dla wielu ta historia wystarczyła za pewnik, że "coś jest na rzeczy". Co ciekawe, więcej zgłoszeń nie było.
Rewelacje mieszkańców. Sąsiadka mówiła, a kuzynka od strony prababki potwierdziła
- Ona się wystraszyła i uciekła do miejsca zamieszkania, choć równie dobrze mogli pytać o drogę - mówiła wówczas asp. sztab. Karolina Błaszczyk z tamtejszej komendy policji. Mundurowi nie zbagatelizowali jednak sprawy i na wszelki wypadek rozpytywali o rzekome zdarzenia w gminie. Zazwyczaj wersja była taka sama: ktoś dowiedział się od kogoś, zazwyczaj anonimowo. Sąsiadka mówiła, a kuzynka od strony prababki potwierdziła. Sprzątaczka opowiadała, a kasjerka w sklepie nawet była świadkiem!
Wszystko bez dowodów.
Śledztwo funkcjonariuszy za każdym razem prowadziło w ślepy zaułek. Nikt nie był w stanie podać daty, godziny, konkretnego miejsca zdarzenia. Sami mieszkańcy w końcu też zaczęli przyznawać się, że "czytali o tym na Facebooku" albo "sąsiedzi coś opowiadali".
Wtedy pojawił się wątek dotyczący... czarnej wołgi. Opowiadał o nim jeden z mieszkańców Pawłowic. - Wszyscy się bali, że ktoś zostanie porwany, choć to była zwykła ściema - mówił. Podkreślił, że gdy był dzieckiem, to takie "straszaki" na niego działały, ale dziś - mimo ogarniającej gminę paniki - on był spokojny. I prawdopodobnie miał rację.
Efekt czarnej wołgi. Bardzo niebezpieczny, trzeba mieć się na baczności
Historia czarnej wołgi sięga głównie lat 60. i 70. XX wieku. To miejska legenda rozpowszechniana w Polsce, która mówi o kursującej po mieście czarnej limuzynie marki Wołga, do której rzekomo porywano dzieci. Wersji tej historii było wiele, większość oczywiście zmyślona i powielana bez potwierdzenia przez kolejne osoby. Zdaniem socjologów, tzw. "efekt czarnej wołgi" jest bardzo niebezpieczny. Trzeba mieć się na baczności i nie ufać niepotwierdzonym przekazom, które co roku się powtarzają.
Jak rozprzestrzenia się tego typu informacja? "Efekt czarnej wołgi" to legendy, które jednak tworzone są w taki sposób, by sprawiały wrażenie prawdziwych. Wystarczy choć jedna osoba, która z imienia i nazwiska potwierdzi zdarzenie lub da do zrozumienia, że może być ono prawdziwe, a wtedy historia zaczyna żyć własnym życiem i szybko się rozprzestrzenia.
To zjawisko bardzo niebezpieczne.
Polecany artykuł:
- Ludzie będą widzieć w przypadkowej osobie ciemnoskórej czy w czarnej wołdze przejeżdżającej przez miasto agresora. Może dojść wówczas do nieuzasadnionej agresji, nieszczęścia. To efekt samospełniającej się przepowiedni - mówiła w 2017 roku o sytuacji w Pawłowicach dr Kamińska-Berezowska z Uniwersytetu Śląskiego, pytana przez "Dziennik Zachodni".
Przytoczyła wówczas sprawę opisaną przez amerykańskiego socjologa, Roberta Mertona, który opisywał wiarę w bankrutujące banki.
- Jeżeli zaczniemy rozsiewać informacje, że bank bankrutuje, a ludzie zaczną w to wierzyć i widzieć takie zjawisko jako realne zagrożenie, to zaczną wyciągać z tego banku pieniądze. Wówczas bank rzeczywiście zbankrutuje. Taki odwrotny efekt, samospełniająca się przepowiednia, może mieć też tutaj miejsce. W tej sprawie widać wiele problemów: mity, postprawda - wyliczała socjolog UŚ w rozmowie z "DZ".
Walka o unieszkodliwienie funkcjonujących społecznie mitów i legend jest bardzo ważna. - Trzeba to dementować. Nie dopuszczać do eskalacji przemocy i tworzenia tego, co dzisiaj nazywamy postprawdą - wskazywała dr Sławomira Kamińska-Berezowska.