OK. Nie będziemy przedłużać. Otóż będzińscy policjanci w kilku minionych dniach ujęli czterech panów, którym nie spieszno było odpokutować grzechy. Łatwo domyśleć się, że nie byli to jacyś groźni bandyci, skoro odpowiadali przed sądem z wolnej stopy. Jednym z nich był 37-latek. Ten popisał się najbardziej. Ma ten pan wyobraźnię, ale nie tak wielką jak mu się mogło wydawać. Mundurowych nie przechytrzył. Poszukiwany miał do odsiadki 4 lata wpadł w ręce policji w Siemianowicach Śląskich; próbował ukryć ma budowie, za świeżo murowanym... w budynku kominem.
Przez trzy lata odsiadki unikał 72-letni oszust z Czeladzi. Myślał, że jak przeprowadzi się do Sławkowa, to policja straci trop. Podobnie dumał 33-latek z Wojkowic. Zakładał, że meta u wujka będzie bezpieczna, ale zapomniał o czym takim, co się nazywa działaniami operacyjnymi policji. Pech. Największym pechowcem z tego kwartetu poszukiwanych-zgarnietych był 61-letni mieszkaniec Będzina. Wpadł w zeszły piątek (27 września), w centrum Będzina. Tak sobie poszedł pospacerować. I przespacerował się na tzw. dołek. W Polsce przed wykonaniem wyroku uchyla się ok. 40 tys. osób. Niczym nie ryzykują, bo za ucieczkę z kryminału jest kara, ale za niewstawienie się do zakładu karnego dodatkowych sankcji nie ma.