Nasze bohaterki ukończyły kurs jazdy w 2014 roku u Krzysztofa P., który miał własną szkołę w Mysłowicach. Mężczyzna miał zarejestrowaną działalność w urzędzie. - Zrobiłam kurs, zdałam egzamin w Katowicach, a po siedmiu latach dostaję pismo, że odbierają mi prawo jazdy, bo... nie umiem jeździć, nie zdałam? Nie mam pojęcia - mówi pani Żaneta Jaskulska (31 l.).
Zobacz koniecznie: Kiedy go trzymał w ręce, ekspedientce mocniej zabiło serce! Złodziej z Bielska-Białej poszukiwany
Po siedmiu latach Urząd Miasta w Mysłowicach wystosował pismo do 177 osób, w którym informuje, że "wznawia postępowanie dotyczące uprawnień do kierowania pojazdami". Wszystko dlatego, że Krzysztof P., właściciel szkoły jazdy, dokonał paskudnego oszustwa! Nie realizował zajęć z teorii z kursantami, nie było również obowiązkowego kursu pierwszej pomocy. Sfałszował podpisy kursantów na kartach. W 2018 roku za poświadczenie nieprawdy dostał wyrok dwóch lat więzienia w zawieszeniu. Po czterech latach magistrat zaczął ścigać kierowców, którzy stawiali swoje pierwsze kroki za kółkiem u Krzysztofa P. Praktycznie nikt nie poinformował ich, że ktoś zajmuje się sprawą szkoły. W 2017 roku niektórzy dostali wezwanie na policję, by złożyć podpisy. Byłym kursantom pokazano karty szkoleń. Pytano, czy zamieszczone tam parafki należą do nich. Policjanci chcieli także wiedzieć, ile było godzin zajęć z teorii i czy zrealizowano materiał dotyczący pierwszej pomocy. - Miałam tylko dwie godziny teorii, a kursu pierwszej pomocy nie miałam - przyznaje Danuta Stolarz (34 l.). - Mimo tego widniał podpis, że byłam na zajęciach z pierwszej pomocy - dodaje. Kurs u Krzysztofa P. kosztował po 1400 do 1600 złotych za całość, ale nie zrealizowano jego znaczącej części.
Sprawa miała wyjść, kiedy jedna z kursantek Krzysztofa P. poszła do innej szkoły jazdy, by wykupić dodatkowe godziny jazdy. To wówczas napomknęła, że nie było w niej zajęć z teorii. - Wtedy ruszyła lawina! - mówi Danuta.
Czytaj koniecznie: Zrobił jej TO, gdy spała na ławce. Nawet tego nie poczuła
- Pomyślałam, że chyba się pomylili, albo że ktoś sobie robi żarty - opowiada Żaneta o swojej reakcji na pismo z magistratu. Ma dziecko, samochód jest jej niezbędny. - Ja mam tylko kategorię B, ale wiele osób ma różne inne. Odbiorą im uprawnienia. A przecież wiele z nich pracuje jako kierowcy - zauważa 31-latka. - Jeżdżę od siedmiu lat i nie wyobrażam sobie, żeby je stracić. Powiedzieli mi, że muszę zacząć kurs od samego początku. Teraz on kosztuje nawet 3 tysiące złotych! - dodaje.
Jak mówią Żaneta i Danuta, naczelniczka jednego z wydziałów Urzędu Miasta stwierdziła, że muszą cały kurs przejść od nowa. Nie mają szans, by odzyskać pieniądze. - To Urząd Miasta dopuścił tę szkołę jazdy! Niech nam zwrócą pieniądze - mówią zgodnie pokrzywdzone kobiety.
Zastanawiają się, dlaczego to one są pociągnięte do odpowiedzialności. - Myślę, że ręka rękę myje. Ten Krzysiek ma wszędzie układy. Wychodzi na to, że bezkarnie można zrobić w tym kraju wszystko - twierdzi jedna z kobiet. Krzysztof P. nie czuje się winny całej sytuacji. Nie odpisuje na wiadomości na Messengerze. Obecnie przebywa z rodziną w Holandii.
Czytaj również: Karetki z Katowic będą przewoziły rannych w rejonach frontowych Ukrainy
Co na to wszystko magistrat? - Po powzięciu przez obecne kierownictwo Wydziału Spraw Obywatelskich informacji o prawomocnym wyroku Sądu Rejonowego w Mysłowicach dotyczącym fałszowania dokumentacji związanej z przeprowadzanymi kursami na prawo jazdy w jednym z mysłowickich ośrodków szkolenia kierowców Urząd Miasta po przeprowadzeniu postępowania wyjaśniającego wznowił postępowania administracyjne celem weryfikacji uprawnień kierowców. Wyrok dotyczy 177 osób, w tym prawie 100 mieszkańców Mysłowic - informuje Anna Górny z Wydziału Komunikacji Społecznej UM w Mysłowicach.