– Będziemy inwestować w sektor węglowy i energetykę węglową, nie rezygnujemy jednak z transformacji energetycznej – oświadczył wicepremier, minister aktywów państwowych Jacek Sasin. Z takiej deklaracji najpewniej „S” nie jest do końca zadowolona. Choć z drugiej strony winna być zadowolona z innego stwierdzenia wicepremiera, który mówiąc o embargu rosyjskiego węgla kamiennego (bywało, że do 9 mln t rocznie) przyznał, że najlepiej byłoby go zastąpić krajowym wydobyciem. Problem w tym, że w sytuacji, gdy górnictwo jest wygaszane, to i inwestycji albo nie ma, albo są tylko takie, by móc utrzymać cykl produkcyjny. Zresztą, tego świadomość Jacek Sasin ma, bo przyznał, że zwiększenie wydobycia: „wymaga inwestycji, to nie jest tanie, ale jestem zdeterminowany, aby takie inwestycje w tym zakresie miały miejsce…”.
Problem kolejny tkwi w tym, że importujemy węgiel z Rosji nie tylko dla tego, że jest (był) tańszy. Również dlatego, że jest to węgiel opałowy i dla małych ciepłowni. W pierwszym przypadku – wydobycie takiego sortymentu w naszych kopalniach jest stosunkowo niewielkie i nie zaspokaja krajowego zapotrzebowania. Natomiast w drugim – do północnej części Polski taniej jest sprowadzić węgiel z zagranicy niż ze Śląska. Jedyna kopalnia poza tym regionem dostarcza węgiel energetyczny przede wszystkim dla elektrowni „Kozienice”.
O tym, że na węglu kamiennym w dzisiejszych czasach można zrobić duży biznes przekonała się, ku swemu zadowoleniu, Australia. To państwo z trójki największych w świecie producentów tego paliwa. „Financial Times” przekazał, że australijskie spółki, węglowe odnotowały już w porównaniu z prognozami styczniowych przychodów, 12-proc. wzrost, a roczny szacuje – aktualnie – na 33 proc. Prawdopodobnie rosyjski węgiel Polska w jakiejś części zastąpi importem z Australii. Zapytaliśmy o to Dominika Kolorza, przewodniczącego śląsko-dąbrowskiej „S”. Potwierdził przypuszczenia „SE”. Podkreślił jednak, że trzeba będzie dokładnie przyjrzeć się, u kogo ten węgiel australijski będzie kupowany, bo – wg przypuszczeń przewodniczącego – udziały w niektórych kopalniach ma rosyjski kapitał. Wracając do spotkania w Katowicach.
Środowisko górnicze i kręgi eksperckie uważające, że odchodzenie od węgla następuje z przyczyn ideologiczno-politycznych a nie wyłącznie ekonomicznych, powinny ucieszyć zapewnienia wicepremiera Sasina o tym, że… – Chcemy dzisiaj spowodować, że energetyka węglowa będzie mogła funkcjonować w znacznie dłuższej perspektywie czasu, a docelowo również ta energetyka węglowa byłaby stabilizatorem całego naszego systemu energetycznego…
Czy uda się wydłużyć funkcjonowanie energetyki węglowej (przy wzroście tej opartej na odnawialnych źródłach energii i powstaniu siłowni jądrowych, co do których nadal nie wiadomo, w których miejscach mają powstać)? Przed 24 lutego, tj. przed rosyjską agresją na Ukrainę: odpowiedź była prosta: to są pobożne życzenia. Teraz? Teraz nie wiadomo. Wiadomo jednak, że mniej więcej do wczesnej jesieni 2022 r. trzeba będzie mieć zagwarantowane dostawy importowanego węgla. Jeśli nie z Rosji, to z Kolumbii, Australii, USA i Czech. W ostatnim przypadku będzie najtaniej, ale i najmniej. Wszędzie będzie jednak drogo. W rozmowie SE z b. wiceministrem gospodarki, czołowym w Polsce znawcą górnictwa dr. Jerzym Markowskim ten powiedział: – Ponieważ w unijnej Europie poza Polską i Czechami, w znacznie mniejszym wymiarze niż u nas, węgla się nie wydobywa, to kupimy go daleko, płacąc wysokie koszty frachtu, i po cenach spotowych. Zapłacimy drożej, ale nie powinniśmy odczuć jego deficytu… Dr Markowski w sprawach węgla myli się bardzo rzadko. Zatem jeśli i teraz jego prognoza jest trafna, a węgiel kupowany „na gorąco”, bez długoterminowych umów, kosztuje paręset (i więcej) USD, to nie trzeba być ekspertem, że ci, co używają go do ogrzewania gospodarstw domowych, słono na zimę za niego zapłacą.
Kto wie, czy taniej nie będzie korzystać z gazu lub z tzw. gniazdka. W obu przypadkach tanio też nie będzie. A to z kolei może mieć (bądźmy optymistami a nie realistami) wpływ na koszty życia, czytaj: także i inflację. Co prawda zarówno wicepremier Sasin, jak i górnicza „S” uważają, że część importowanego węgla da się zastąpić zwiększonym wydobyciem krajowym, ale to zaledwie w 1/8 lub 1/9 załata dziurę po rosyjskim węglu. A to dlatego, że Polska Grupa Górnicza może zwiększyć wydobycie w tym roku góra o milion ton, o czym poinformował (4 kwietnia) jej prezes Tomasz Rogala, a i tak spółka będzie potrzebowała państwowego wsparcia. Natomiast od lat dochodowa spółka Lubelski Węgiel „Bogdanka” ze swej jedynej kopalni dużo więcej „wyciągnąć” nie może. Bo dojście do nowych pokładów wymagałoby budowy nowego szybu. Co ani tanie nie jest, ani się w rok nie da wykonać. Dobrze, że – jak twierdzi Jacek Sasin – mamy już załatwione kontrakty na awaryjny, zastępczy wobec rosyjskiego, import. Dobrze byłoby, gdyby kolejna zima była ciepła, bo wtedy paru milionom Polaków taniej będzie ogrzewać domy, acz będzie znacznie, znacznie drożej niż było to zimą 2021/2022.