Pyskowice. Pies zmarł w salonie groomerskim. Właściciel załamany
Jak opisuje pan Igor na Facebooku do zdarzenia miało dojść 7 czerwca. - Zawieźliśmy na czesanie i strzyżenie naszego psa rasy Bernardyn. Suczka Tosia, 4 i pół roku i około 50 kg wagi. Po pół godziny odebraliśmy telefon że pies NIE ŻYJE - opisuje mężczyzna. - Właściciel salonu jak twierdzi zostawił psa na stole przypiętego linką za obrożę do sufitu i wyszedł z pomieszczenia do toalety. Pies się poślizgną i zawisł na smyczy konając w potwornych mękach. Dramat - dodaje pan Igor. Na miejsce razem z właścicielem przyjechała policja. Pan Igor wyraził nadzieję, że sprawą "zajmie się prokurator", a właściciel salonu już nigdy nie będzie miał okazji skrzywdzić zwierzęcia.
Polecany artykuł:
Pyskowice. Bernardyn zmarł w salonie. "Nie było umyślności"
Co wydarzyło się w salonie w Pyskowicach? Sprawę bada policja. - Potwierdzam, że taka interwencja rzeczywiście miała miejsce - mówi w rozmowie z Super Expressem Marek Słomski, rzecznik policji. - Na miejscu sporządzono dokumentację. Wstępne ustalenia wskazują na to, że doszło do nieszczęśliwego wypadku. Nic nie wskazuje na to, by do śmierci zwierzęcia doszło w wyniku umyślnego działania. Policjanci z Pyskowic wyjaśniają sprawę - dodaje. Jednocześnie Słomski zaznacza, że w takiej sytuacji właściciel psa ma prawo domagać się sprawiedliwości na drodze cywilno-prawnej.