Rafał Wojaczek przyszedł na świat 6 grudnia 1945 roku w Mikołowie. Był drugim synem Edwarda i Elżbiety. Brat Piotr był starszy o 12 lat, Andrzej młodszy o dwa. Wojaczek już jako nastolatek przejawiał swoje depresyjne skłonności. Pasjonował się fotografią, wiele zdjęć swego autorstwa podpisywał lakonicznie lub dopisywał dołujące epitety: ponury, wilgotny. Jego fotografie są ciemne, smutne. Taka też była natura przyszłego poety. Do szkoły podstawowej chodził w Mikołowie, tutaj także kontynuował naukę w liceum. Ale ze względu na konflikty z nauczycielami maturę zdał w Kędzierzynie-Koźlu. Potem Rafał Wojaczek rozpoczął studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim, ale po pół roku je porzucił. Mimo tego dał się już wówczas poznać jako wrażliwy twórca. Jego poezja odbiegała jednak od wierszy, o których uczy się obecnie młodzież. Pełno w nich odwołań do cielesności, czasem wręcz turpistycznych. To niesamowite, że właśnie w wierszach o miłości, Wojaczek ze swobodą wplatał wersy takie, jak "jedz mi brud zza paznokci, pij miesięczną krew".
Czytaj również: Prof. Leszek Miszczyk nie żyje! Znany onkolog ofiarą tragicznego wypadku w Gliwicach
Dalsze losy Rafała Wojaczka były pełne skandali. Po porzuceniu nauki przeprowadził się do Wrocławia. Tam mieszkał krótko z bratem, bowiem wdał się z nim w konflikt. Nieustanna tułaczka zakończyła się... pobytem w szpitalu psychiatrycznym. U Wojaczka stwierdzono objawy schizofrenii. Tam poznał swoją przyszłą żonę, pielęgniarkę Hannę. Ale związek ten nie przetrwał próby czasu. Potem poeta wchodził w kolejne relacje. Ze względu na specyficzny tryb życia trudno było mu znaleźć szczęście u boku kobiety. Za każdym razem silniejsza niż pragnienie stabilizacji okazywała się choroba alkoholowa. Związki te wpłynęły jednak mocno na twórczość artysty, bowiem to właśnie m.in. swoim kobietom dedykował kolejne wiersze. Alienacja wywołana wieloma ekscesami, choroba alkoholowa i psychiczna w końcu zebrały swoje żniwo.
Zobacz również: Mierzęcice. Jechali znad morza, doszło do wypadku. Malutki Marcel nie miał szans. Jego mama zmarła w karetce
Trzy dni przed śmiercią Rafał Wojaczek odwiedził swoją matkę. Poprosił ją o to, by już więcej się o niego nie martwiła. Musiała wiedzieć, że syn, który już kilka razy targnął się na swoje życie, chce się w ten sposób z nią pożegnać. Noc z 10 na 11 maja 1971 roku poeta z Mikołowa spędzał w hotelu przy ul. Lindego we Wrocławiu. Zażył lekarstwa. Całą ich listę wypisał na kartce. Jednocześnie podał dawki (Tardyl - 15, Glimid - 10, Karoten - 5, Phanadorn - 5, Anticol - 5, Thioridazin - 10). Zrobił to najprawdopodobniej licząc na jakąkolwiek pomoc. Nikt jednak nie przychodził. Wojaczek rzucił popielniczką w ścianę pokoju. Grażyna Lisowska, która mieszkała w sąsiednim pokoju, przyszła sprawdzić, co się dzieje. Gdy zobaczyła Wojaczka leżącego na podłodze myślała, że znów się upił i zlekceważyła sprawę. - Znikąd pomocy - powiedział 26-letni poeta i zmarł. Jego ciało na cmentarzu św. Wawrzyńca we Wrocławiu. Śmierć Wojaczka spowodowała, że zainteresowanie jego poezją nagle eksplodowało.
Zobacz: Ruda Śląska. Sąsiedzi o Łukaszu P. zastrzelonym przez policję. 36-latek dawał im się we znaki