Kopalnia

i

Autor: Jacek Filipiak Kopalnia

Ratownicy odmówili pomocy? Na kopalni Piast wrze

2015-08-12 10:33

Na kopalni Piast w Bieruniu wrze. Po wstrząsie, do którego doszło tam tydzień temu, wybuchł skandal. Bowiem według zeznań poszkodowanych, do których dotarła katowicka Gazeta Wyborcza, ratownicy mieli odmówić pomocy rannym górnikom. Jak było naprawdę?

Do wstrząsu na kopalni Piast w Bieruniu doszło 3 sierpnia na poziomie 650. Z sześciu górników, którzy byli wówczas w bezpośrednim rejonie zagrożenia, rannych zostało czterech, z czego dwóch nie mogło wydostać się na powierzchnię o własnych siłach. 

Według rozmówców Gazety Wyborczej ratownicy, którzy zostali wysłani na miejsce wypadku odmówili pomocy w przeniesieniu rannych do wagonika kolejki, ponieważ mieli inne dyspozycje. 

- Odmówili, nawet nie sprawdzili, w jakim chłopy są stanie. Powiedzieli tylko, że mają inne dyspozycje - mówi Gazecie Wyborczej jeden z uczestników zajścia.

Z relacji wynika, że górnicy sami zanieśli na noszach rannych kolegów do wagonika i pomogli wydostać się na powierzchnię.

Związki są podzielone

Działacze związkowi z Sierpnia '80 zapowiadają na łamach Gazety Wyborczej, że złożą zawiadomienie do prokuratury w tej sprawie. - Ratownicy jako specjaliści najpierw powinni sprawdzić stan zdrowia rannych, a potem ich przejąć - podkreśla w rozmowie z Gazetą Andrzej Dźwigoń, przewodniczący Sierpnia 80 w KWK Piast. 

Inaczej całą sytuacje widzi jednak Bogusław Hutek, szef Solidarności w kopalni Piast. W rozmowie z nami przyznaje, że ratownicy zachowali się profesjonalnie. 

- Na czas wojny potrzeba dyktatora, dlatego podczas wstrząsu na kopalni kierowanie akcją przejmuje dyspozytor, ratownicy wykonywali jego polecenia - zaznacza Hutek.

Podkreśla, że zastęp ratowniczy nie może zmieniać powierzonego zadania, bo wykonuje zlecenia akcji. - Ratownicy musieli sprawdzić przodek, bowiem pomiary wskazywały na wydostające się z górotworu gazy. A gdyby tam ktoś faktycznie został? Gdyby doszło by do zapłonu i ktoś by zginął? Ci ratownicy poszli by wtedy siedzieć - zaznacza. 

Kompania Węglowa nie dopatrzyła się nieprawidłowości

Tomasz Głogowski, rzecznik Kompanii Węglowej w rozmowie z nami zaznacza, że podczas akcji ratowniczej nie doszło do żadnych nieprawidłowości. 

- Dyspozytor kopalni, który prowadził akcję skierował pozostałych pracowników, którzy byli w tamtym rejonie na drugiej zmianie, do pomocy osobom poszkodowanym. Z kolei zastęp ratowniczy, musiał sprawdzić czy nie doszło do pożaru w rejonie wstrząsu, bo było takie zagrożenie i czy nie pozostali tam inni poszkodowani. Ratownicy mieli konkretne zadania. - relacjonuje Głogowski. - Zastęp spotkał się z górnikami, którzy wracali z rannymi, dwóch było transportowanych na noszach. Byli przytomni. W tej sytuacji, kiedy było wiadomo, że ranni są transportowani przez 15 osób, podjęto decyzję, że zastęp ma realizować swoje zadania. Takie są fakty - dodaje. 

WUG bada sprawę

Swoje śledztwo w tej sprawie prowadzi zarówno kopalnia jak i Wyższy Urząd Górniczy. Jolanta Talarczyk, rzeczniczka WUG-u zaznacza, że jest za wcześnie, aby oceniać sposób prowadzenia akcji ratowniczej. 

- Postępowanie cały czas trwa, na miejscu została już przeprowadzona wizja lokalna, oceniono zniszczenia, zaczęły się przesłuchania świadków - relacjonuje. - Wątek dotyczący ratowników również jest badany. Ich obowiązkiem jest niesienie pierwszej pomocy, natomiast są też po to, żeby sprawdzić czy z rejonu zagrożenia faktycznie zostali wycofani wszyscy ludzie - dodaje. 

Podkreśla, że ratownicy muszą słuchać poleceń dyspozytora, bo inaczej zapanowałby chaos. Jednak to czy podjęte decyzje były słuszne wyjaśni prowadzone postępowanie. - Będziemy to oceniać. Żaden z poszkodowanych górników nie został jeszcze przesłuchany, tych przesłuchań w ogóle będzie więcej. Sprawę bada Okręgowy Urząd Górniczy w Katowicach - dodaje Talarczyk. 

Player otwiera się w nowej karcie przeglądarki

Nasi Partnerzy polecają